„Nazywaj rzeczy po imieniu,
a zmienią się w okamgnieniu”
1 Kor 10,14-22; Ps 116B; Łk 6,43-49
Panie, który chcesz do nas mówić i znając kondycję naszego serca, kierujesz Słowo, przemieniające nasze wnętrza, uzdolnij nas działaniem Świętego Ducha, w którym jesteś teraz szczególnie obecny, do tego, aby nasze serca były chętne, gotowe przyjąć Słowo, rozważyć i stosować w życiu. Dziękujemy Ci, że traktujesz nas jak przyjaciół, do których wciąż na nowo przychodzisz w swoim mądrym, dobrym Słowie.
Nazywaj rzeczy po imieniu, a zmienią się w okamgnieniu, śpiewa zespół „Raz, dwa, trzy”. Taki styl nauczania ma właśnie Chrystus. Nie używa słów będących jakąś mową-trawą, nie używa słów pięknie sobie płynących, a tak naprawdę nic nie wnoszących do życia. Jeżeli zabiera głos – a właśnie to czyni – to porusza sprawy dotykające centrum ludzkiego serca. Nie zadowala się obrzeżami, ale Jego Słowo mocno nasączone jest sensem.
Dzisiaj niejako dostaje się do centrum naszego serca i tam chciałby zrobić porządek przez swoje Słowo.
Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Zaczyna swoją naukę od porównania i od odniesienia do pięknej przyrody palestyńskiej. Posługuje się przykładami z życia. Po owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Sprawa rzeczywiście niezwykle prosta i oczywista, ale dobrze, że nam o niej przypomina.
Jezus przechodzi w swoim nauczaniu do konkretnego uderzenia: Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Nie ma innej opcji. Jeżeli serce nasączone jest dobrem, jeżeli w sercu pielęgnuje się dobro, bo ono jest kruche – w naczyniach glinianych przechowujemy ten skarb, łatwo je ośmieszyć, sprofanować, wytknąć palcem, popchnąć, odrzucić, zranić – to z tego serca dobro będzie wypływać. Dobro ma być pielęgnowane, przechowywane, umacniane działaniem Ducha Świętego, którego trzeba przywoływać nawet częściej niż oddychać. Tak bardzo jesteśmy słabi, że jeszcze częściej niż oddychania potrzebujemy przywoływania Ducha Świętego. Jezus nie ma do nas pretensji o to, że przywołujemy Ducha, nie ma pretensji o to, że jesteśmy słabi, bo nie w grzechu tkwi problem. Jeżeli problem byłby w grzechu, to Bóg w ogóle by się nami nie zajął, bo ciągle jesteśmy grzesznikami, ciągle jesteśmy słabi. Problem tkwi w tym, że nie przywołujemy Jego mocy i z niej nie korzystamy. Jasno i zdecydowanie powiedział: Beze mnie nic nie możecie uczynić. Nic nie możemy uczynić.
Jeżeli serce pielęgnuje dobro – przez rozważanie Dobrego Słowa, przez przyjmowanie zdrowego pokarmu – to dobro wydobędzie się z tego serca na zewnątrz, bo z obfitości serca mówią usta. Dobro obficie wydobywa się na zewnątrz. Duch Święty, który przychodzi, gdy jest przywoływany, otwiera w nas takie źródła, których nie da się wyczerpać. Z obfitości serca mówią usta.
Trzeba nie tylko przyjąć to, co mówi Pan, nie tylko przywoływać Jego moc, ale pozwolić się jej ogarnąć, to znaczy wołać intensywnie, mocno i zdecydowanie – nawet, gdy się jej nie czuje. Pamiętajmy, że ona spływa bez względu na nasze uczucia, nawet wtedy, kiedy się nie odczuwa i nie doświadcza bliskości Pana, o którą tak bardzo by się chciało zabiegać przez tę intensywność modlitw. On przychodzi. Przychodzi. Ale nie samo przywoływanie jest w tym momencie najważniejsze. Jezus nie przeczy, że trzeba Go przywoływać, że trzeba Go wyznawać i mówić do Niego: Panie – bo jest Panem.
Czemu to wzywacie Mnie: "Panie, Panie", a nie czynicie tego, co mówię? Samo przywoływanie nie wystarczy. On przychodzi. Po powstaniu z modlitwy i z kolan, trzeba zająć się życiem. Takim, jakie się rozgrywa. Trzeba podejmować te obowiązki, które przychodzą, z tą świadomością, że już nie jestem sam. Nie muszę się bać. Idę w takim stanie mojego ciała, umysłu, w jakim jestem. Idę i podejmuję każdy obowiązek. Powoli. Dzień na dzień, sekundę na sekundę. Tak mam żyć i do tego się stosować, czynić to, co Pan mówi, to znaczy żyć w świadomości tego, że nie jestem sam, bo wyznawca Chrystusa nigdy nie jest sam – o czym przypomniał swoim rodakom, ale przecież nie tylko im, Benedykt XVI w czasie skończonej niedawno pielgrzymki do Bawarii.
Mam czynić to, co mówi Pan. A mówi, że mnie prowadzi, że daje mi swojego Ducha, że mam Go naśladować, reagować na świat tak, jak On. Przecież On tego świata, w którym się poruszał, nie miał usłanego pięknym dywanikiem czy różami, bo oprócz palm były też rzucane obelgi. Była chęć pochwycenia Go na słowie, skompromitowania Go w „Jego zakładzie pracy”, w Jego powołaniu, wykazania Mu błędu. Przecież faryzeusze właściwie tylko tym żyli, widząc Chrystusa.
Pokażę wam, do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je. Podobny jest do człowieka, który buduje dom. Budujemy dom. Marzenia o domu są jak najbardziej uprawnione, a Dom Ojca Niebieskiego jest tym, do którego zmierzamy. Tam wszystko będzie przygotowane. Już tysiąc razy mówiliśmy, że trwają przygotowania, i tak rzeczywiście jest. Buduję ten dom już tu, bo Niebieski Dom zaczyna się budować tutaj. Wkopał się głęboko i fundament założył na skale. Na skale, na czymś twardym, zdecydowanym. Skałą schronienia jesteś dla mnie, Panie – rozważaliśmy niedawno w psalmie. Już od rana wołam: Panie przyjdź!, nawet, gdy ta modlitwa wydaje się uderzaniem o skałę – czy to na Sokolicy, czy na Wysokiej, czy na Trzech Koronach, gdziekolwiek będziemy. Nawet, jak się wydaje uderzaniem o skałę, to trzeba o tę skałę uderzać i na niej się schronić. Budować na skale już od rana.
Gdy przyszła powódź – a przyjdzie – potok wezbrany uderzył w ten dom, ale nie zdołał go naruszyć, ponieważ był dobrze zbudowany. Będą fale ataków. Obudzą się w nas fale rozmaitych demonów. Gdy rozum śpi, budzą się demony, dlatego usłyszymy, że św. Paweł odwoła się do rozumu, żeby myśleć, żeby podejmować działania myśląc, mając świadomość, że jest ze mną Pan. Nie zdołały go naruszyć. Ale potoki będą wzbierały, nadejdą ataki powodzi – różnych powodzi. Będą różne ataki. Będą. A Pan – jeśli budujemy na Nim – da siłę w tym momencie, w którym atak nastąpi. Nie da wcześniej. Pamiętajmy, że nie będziemy mieć komfortu wcześniej, że wszystko dobrze pójdzie. W momencie ataku siła powodzi będzie potężna, ale jeszcze potężniejsza będzie siła działania Pana w nas. Nie zdołały go naruszyć, ponieważ był dobrze zbudowany – ten, kto słucha słów moich i wypełnia je.
Lecz ten, kto słucha, a nie wypełnia, podobny jest do człowieka, który zbudował dom na ziemi bez fundamentu. Bez fundamentu. Gdy potok uderzył w niego, od razu runął – nie to, że potok go naruszył – dom od razu runął, a upadek jego był wielki – mówi Jezus. Nie zostawia żadnych złudzeń. Nazywa rzeczy po imieniu. Bez Niego nic się nie uda. Przez jakiś czas można nawet odgrywać rolę kogoś, kto sobie radzi z życiem, ale bez Niego po prostu nic się nie uda.
Święty Paweł, czerpiąc z bliskości Pana tę mądrość, którą głosi w Słowie, podejmuje dialog ze swoimi Koryntianami. Ten dialog towarzyszy nam w Liturgii Słowa już od dobrych kilku dni. Podejmuje dialog i znowu zaczyna dotykać spraw, które nadal burzą wspólnotę, sprawiają, że nie potrafi ona doświadczać mocy obecnego pośród niej Pana, bo zajęła się czymś zupełnie innym – jeden drugiemu zazdrości, jeden drugiego namawia, żeby chodził za Apollosem albo za Pawłem, jeden drugiemu zagląda jeszcze w prywatne życie, szerzy się rozpusta i inne negatywne zjawiska.
Teraz Paweł ostrzega: Strzeżcie się bałwochwalstwa, najmilsi moi. Jak on dotyka tych serc: najmilsi moi. Mówię do was, jak do kogoś, komu chciałbym pomóc. Dlatego wytykam rzeczy skandaliczne. Strzeżcie się oddawania czci bałwanom, nie słuchajcie demonów i nie składajcie hołdów obcym bogom. To jest bałwochwalstwo. Mówię jak do ludzi rozsądnych. Do tych, którzy powinni zastanowić się nad swoim życiem. Zresztą osądźcie sami to, co mówię. Weźcie to też pod osąd, przemyślcie to, co mówię, zwróćcie uwagę na skierowane do was treści.
Kielich błogosławieństwa, który błogosławiony – który podnosimy, sprawując Eucharystię – czy nie jest udziałem we Krwi Chrystusa? Czy my tych czynności nie czynimy po to, żeby Krew Chrystusa obficie nas obmyła, oczyściła, umocniła? Czy nie czerpiemy tu mocy po to, aby żyć? Czy przychodzimy na Eucharystię w innym celu? – pyta Paweł. Pomyślmy. Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w Ciele Chrystusa? Czy nie włączamy się w Ciało Chrystusa, czyli w potęgę Tego, który przeszedł ze śmierci do życia? Czy nasze spotkanie z Panem w Eucharystii nie służy temu? – pyta Paweł.
Jeden jest chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno ciało. Mamy troszczyć się o siebie nawzajem – powie apostoł w innym miejscu. Wszyscy bowiem bierzemy z tego samego chleba. Jeżeli ktokolwiek ma się troszczyć o siebie nawzajem, to ci, którzy doświadczają Pana w czasie spotkań rekolekcyjnych. Nawet, gdyby były raz na rok, to oni w sposób szczególny mają o siebie zabiegać. My mamy zabiegać o siebie nawzajem w sposób szczególny, bo Pan nas nieprzypadkowo zbiera i nieprzypadkowo posila po to, żebyśmy zauważali siebie i sobie nawzajem służyli pomocą. Wszyscy bowiem bierzemy z tego samego chleba. Wszyscy otrzymujemy siły.
Przypatrzcie się Izraelowi według ciała. Paweł odwołuje się do Izraela, którego odstępstwo często krytykuje, ale zauważa też dobro. Patrzcie, czyż nie są w jedności z ołtarzem ci, którzy spożywają z ofiar na ołtarzu złożonych? Zobaczcie, oni się trzymają. Gdybyśmy chcieli podać jakiś przykład, to zobaczcie, że wielu potrafi solidarnie trzymać się w złym. Wielu potrafi solidaryzować się w czymś, co jest podłe. Nawet poganie potrafią się zjednoczyć, żeby kogoś zniszczyć. O ileż bardziej powinni jednoczyć się ci, którzy doświadczyli, jak blisko przychodzi Pan.
Po cóż to mówię? – pyta św. Paweł. Cudownie, że on tak to ujmuje. Cudownie, że mówi bardzo pokornie. Najpierw nazywa Koryntian najmilszymi. Później następuje potężny atak – wyrzuca im bałwochwalstwo. Następnie pisze, żeby rozsądzili sami. Po co wam to mówię? Czy może jest czymś ofiara złożona bożkom? Albo czy sam bożek jest czymś? Czy atakujące nas demony, czy zniechęcenia, które chcą nas upodlić, są warte tego, żeby im składać ofiary, poświęcać czas, żeby za nimi się uganiać, tropić te myśli i mówić: Tak, tak, jestem beznadziejna? Nie dam rady. Tak, rzeczywiście nic się nie uda...? Czy warto za tym biegać? Czy są tego warte budzące się demony? – Jak śpiewała „Budka Suflera”: Gdy rozum śpi, budzą się demony. Gdy przestaję myśleć w kategoriach Bożych, budzą się demony. Czy one są warte tego, żeby ich słuchać? Czy one w ogóle istnieją? Ja jestem! Ja jestem Tym, który ma życie wieczne. Ja jestem! Demon wiecznie umiera. On ohydnie, obrzydliwie umiera i chce za wszelką cenę ten jad śmierci zaszczepiać w naszych sercach. Tylko Bóg istnieje. Zło pojawia się na świecie wtedy, kiedy zniszczeje dobro. Pan jest dobry, a jak chcę zobaczyć zło, to mam zniszczyć dobro. Nie namawiam do tego, ale zło pojawia się właśnie wtedy, kiedy urwie coś dobru. Tak uczą niektórzy filozofowie: Zło, jest brakiem dobra. Kiedy braknie dobra, to widać, że coś jest złe. W innym razie zło nie istnieje.
Nie chciałbym, byście mieli coś wspólnego z demonami – mówi Paweł. Nie możecie pić z kielicha Pana i z kielicha demonów; nie możecie zasiadać przy stole Pana i przy stole demonów. Czyż będziemy pobudzali Pana do zazdrości? Czyż jesteśmy mocniejsi od Niego?
Chcemy rywalizować z Panem? Paweł – żeby obudzić Koryntian – poszedł w swoich rozważaniach bardzo daleko i jednoznacznie. Co wy chcecie rywalizować z Panem? Chcecie udowodnić, że demony mają większą siłę od Niego? Czy rzeczywiście chcecie uwierzyć w to, że przeciwności są większą potęgą niż potęga Pana, który przelał Krew i z którego kielicha Krwi i Chleba korzystacie? Ta Krew w was płynie – mówi Koryntianom z całą mocą. Nazywa rzeczy po imieniu i one rzeczywiście zmieniają się w okamgnieniu. Nazywa rzeczy po imieniu.
Czym się Panu odpłacę za to szaleństwo miłości, które potwierdza w Eucharystii w sposób szczególny, za wszystko, co mi wyświadczył? Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana. Wypełnię me śluby dla Pana przed całym Jego ludem. Złożę świadectwo pokornego życia wiarą przed całym Jego ludem. Nie będę obciążał – jak mówiliśmy: zaśliniał – swoją pobożnością i wiarą kogoś innego ani nikogo ośmieszał, że ma mniejszą wiarę. Nie będę też poniżał siebie, kiedy zobaczę kogoś mocniejszego ode mnie. Tobie złożę ofiarę pochwalną i wezwę imienia Pana. Wezwę Twojej obecności. Wypełnię me śluby dla Pana przed całym Jego ludem.
Wzywamy Pana, czyli wchodzimy w działanie Jego obecności, w działanie Jego Ducha, żeby zaczerpnąć tej mocy, która jest nam potrzebna do budowania na skale, do zmagania się po to, aby w sercu zwyciężało dobro, i aby inni obficie czerpali z tego zwycięstwa dobra, zwycięstwa, które rozpoczął i które kontynuuje Jezus Chrystus.
Jeśli mnie ktoś kocha, będzie zachowywał moją naukę, będzie ją rozważał, będzie w nią wchodził, będzie w nią wnikał, a Ojciec mój umiłuje go. Miłość sprowokuje miłość i do niego przyjdziemy. W innym fragmencie: I będziemy przebywać. Tak intensywne jest działanie Pana w nas. Tak intensywna moc, której Pan udziela, szczególnie wtedy, gdy spotykamy się z Nim w Jego Słowie i w świętych Misteriach, w świętej Eucharystii. Jest dostępny dla wszystkich. On nie ma względu na osoby. Wszyscy przygnębieni, przybici ciężarem swoich grzechów, zmasakrowani kolejną nieudaną próbą wytrwania przy Panu, wszyscy, którym zabrakło fundamentu i wszyscy, którzy upadli, a upadek ich był wielki – przyjdźcie do Mnie, utrudzeni i obciążeni, a Ja was pokrzepię. Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem.
Dziękuję Ci, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakrywasz te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, przed cwaniakami mającymi na wszystko odpowiedź, cynikami, a udostępniasz te tajemnice prostaczkom, tym, którzy prostym sercem chcą lgnąć do Ciebie. Dziękuję Ci, że traktujesz nas jak swoich przyjaciół, że mówisz do nas bardzo konkretnie i chcesz poruszać nasze serca, aby ujęte działaniem Twojego Ducha, przemienione Twą mocą, szły dalej – kroczek za kroczkiem, obowiązek za obowiązkiem, oddech za oddechem – do Domu Niebieskiego Ojca.
Czym Ci się odpłacimy, Panie, za wszystko, co nam wyświadczasz? Podpowiadasz nam, zostawiając pomysł z Eucharystią, abyśmy podnieśli kielich zbawienia i wezwali Twego imienia.
Dziękujemy Ci, Ojcze, że nas kochasz, że nas miłujesz. Ty wiesz, czego nam potrzeba. Dziękujemy Ci, że to największe pragnienie, jakie każdy z nas tak naprawdę żywi, czyli Twój umiłowany Syn, który w Duchu Świętym do Ciebie prowadzi, jest z nami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski