"Dzielmy się Dobrym Słowem" - z MB Bolesnej (15.09.2006)

Ból, który przeżywa się

świadomie

Tuż po święcie Podwyższenia Krzyża, Kościół wspomina Tę, która przy krzyżu i oddającym na nim swoje życie Jezusie Chrystusie stała pełna bólu. Wspomina Maryję. Nie mogło Jej zabraknąć.

Maryja, jako Mama, towarzyszy Jezusowi we wszystkich chwilach Jego życia. To Ona zgodziła się na Jego przyjęcie i to Ona zgadza się w tej chwili, kiedy stoi pod krzyżem, na to, aby odszedł do Ojca właśnie w ten sposób, aby tak oddał ducha Ojcu Niebieskiemu. Uczyła się tego posłuszeństwa od swojego Syna – posłuszeństwa wiary, która wiele kosztuje, która wiele wymaga, która przez wiele sytuacji ma przejść. Przez wiele ucisków – powie św. Paweł – trzeba wejść do królestwa niebieskiego. Uczyła się posłuszeństwa w sytuacjach, w których znalazła się przy swoim Synu. I w Kanie Galilejskiej – co rozważaliśmy niedawno – i znacznie wcześniej w czasie ucieczki do Egiptu, a także w chwilach, kiedy nie bardzo było możliwe przyjęcie z euforią słów Syna, który informowany o tym, że Maryja czeka na Niego razem z braćmi i siostrami, mówi: Któż jest moją Matką i moimi braćmi? To ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je.

Maryja uczyła się tego posłuszeństwa i najpełniej je objawiła właśnie pod krzyżem. To Ona stała boleściwa. Często, co podkreślał ksiądz profesor Kudasiewicz, można spotkać na rożnych lukrowatych obrazeczkach Maryję, która wije się z bólu i gdzieś tam osuwa się pod krzyżem. Stała Matka Boleściwa pod krzyżem... Ona świadomie przeżywała ból, Ona świadomie go przyjęła, bo tylko świadome przeżywanie bólu w łączności z Chrystusem, składającym ofiarę na krzyżu, staje się współcierpieniem, staje się udziałem w odkupieniu, zbawianiu świata i człowieka. Uczyła się posłuszeństwa od Chrystusa.

Chrystus, przedstawiony w dzisiejszej Liturgii Słowa, to właśnie Chrystus cierpiący, Chrystus posłuszny, Chrystus, który całkowicie poddaje się woli Ojca. Przypomina nam o tym List do Hebrajczyków: Chrystus podczas swojego życia doczesnego z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. Wstrząsające zdanie! Powstaje pytanie: Jak to, głośne wołanie i płacz, gorące prośby i błagania zanoszone do Tego, który może wybawić od śmierci, zostają wysłuchane? Rzeczywiście – zostają wysłuchane i to zostają wysłuchane dzięki uległości. Moglibyśmy zapytać: Jak zostają wysłuchane, skoro Ten, który mógł Go wybawić od śmierci, tej śmierci Mu nie zaoszczędził? Ale właśnie spojrzenie wiary pozwala nam dostrzec, że to nie śmierć była celem misji, przyjścia i posłuszeństwa Chrystusa. To nie cierpienie jest celem posłuszeństwa, do którego wzywa nas Słowo Boże. Cierpienie staje się bramą, śmierć staje się bramą, krzyż staje się bramą, przez którą przechodzi się do wiecznego zbawienia.

A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają. Właśnie sprawca wiecznego zbawienia zostawia drogę: przejść przez cierpienie. Nie jest prawdą, że kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże daje. Nie jest to pełna prawda. Pełna prawda brzmi: Kogo Pan Bóg kocha, tego przez krzyż przeprowadza. Kto pozwala się kochać Bogu, czyli staje się posłuszny Jego Słowu, rozważa to Słowo i stosuje w życiu – jak uczynił to fantastycznie Jezus i jak uczyniła to Maryja – ten ma udział w wiecznym zbawieniu, wiecznym szczęściu.

Święty Paweł powie w innym miejscu: Sądzę, że cierpień teraźniejszych nie powinniśmy, nie można stawiać, nie mamy uprawnień, żeby je stawiać na równi z chwałą, z mocą miłości i szczęścia, która się objawi, bo te utrapienia są niewielkie. Zresztą nie stawialiśmy oporu – powie jeszcze w innym miejscu – aż do przelania Krwi. To Chrystus i Jego Krew, Chrystus i Jego posłuszeństwo, które wyraziło się również i w przelanej Krwi, ale nade wszystko w mocy Zmartwychwstania, jest sprawcą wiecznego zbawienia. To On jest Zbawicielem. Moje cierpienia przeżywane w łączności z cierpieniem Chrystusowym, moje trudy i żmudne spełnianie codziennych obowiązków w łączności z Chrystusową obecnością we mnie i obok mnie, pozwala doświadczać mocy zbawienia.

Psalmista, mając świadomość, że rzeczywiście Bóg jest Tym, który dokonuje zbawienia, woła o nie: Wybaw mnie, Panie, w miłosierdziu swoim. Do Ciebie się uciekam: niech nigdy nie doznam zawodu. Psalmista niejako zastrzega – ale jest to wyraz zdecydowanej wiary – niech nigdy nie doznam zawodu. Wybaw mnie w sprawiedliwości Twojej – właśnie Twoja sprawiedliwość niech mnie wybawi. Nakłoń ku mnie Twe ucho, pospiesz, aby mnie ocalić – znajdź dla mnie czas, Panie, pospiesz się, by mnie ocalić.

Bądź dla mnie skałą schronienia, warownią, która ocala. Ty bowiem jesteś moją skałą i twierdzą, kieruj mną i prowadź przez wzgląd na swe imię. Psalmista wyraża przekonanie, że nawet, gdyby Pan Bóg wydawał się jakąś skałą, jakimś zimnym głazem, to trzeba się na nim schronić. Trzeba czekać cierpliwie, bo dzięki posłuszeństwu, dzięki takim chwilom, kiedy czekamy, aby się objawił, a trwamy na tej skale, dostępujemy łask, które sam Chrystus nam przyniósł przez to, co wycierpiał.

Wydobądź z sieci zastawionej na mnie,  bo Ty jesteś moją ucieczką. W ręce Twoje powierzam ducha mego: Ty mnie odkupisz, Panie, wierny Boże. Pokładam ufność w Tobie, Panie, I mówię: «Ty jesteś moim Bogiem». W Twoim ręku są moje losy, wyrwij mnie z rąk wrogów i prześladowców.

Psalmista zachęca, aby w sytuacjach cierpienia, boleści, świadomie przeżywać swój ból, pamiętając o tym, że Bóg jest Zbawicielem, że w Jego ręku są moje losy i w Nim mam pokładać ufność.  

Jakże jest wielka dobroć Twoja, Panie, którą zachowałeś dla bogobojnych – dla tych, którzy dbają o to, by być z Tobą w żywej relacji. Okazujesz ją tym, którzy uciekają się do Ciebie  na oczach ludzi.

Wyznawanie wiary, do którego wzywa psalmista w świadomie przeżywanym bólu, jest zadaniem dla nas. Nie jesteśmy w spełnianiu tego zadania osamotnieni. Chrystus, który w wierze nam przewodzi i ją wydoskonala, jest dla nas Tym, którego mamy kontemplować, na którego mamy patrzeć, którego mamy nieustannie nosić w sercu, również przez Słowo, przez Eucharystię, przez spowiedź – po to, by nabierać mocy potrzebnej do stania pod Jego krzyżem, do wytrwania. Matka Maryja, Niebieska Mama, którą otrzymaliśmy w godzinie śmierci Chrystusa, też nam towarzyszy. Weźmy ją, jak apostoł Jan, do siebie, to znaczy, przywołujmy Ją w naszych modlitwach, wpatrzeni Jej oczami w Chrystusa. Przywołujmy Ją w świadomie przeżywanym bólu, pamiętając o tym, dla kogo ten ból znosimy.

Pozdrawiam w mocy miłości Pana –

ksiądz Leszek