Niebo do wzięcia
Iz 42,1-4.6-7; Ps 29; Dz 10,34-38; Łk 3,15-16.21-22
Po całym tygodniu różnych doświadczeń, kiedy decydujemy się przyjść na spotkanie z Panem Bogiem w czasie Mszy Świętej, oczekujemy – i mamy do tego prawo – jakiegoś pokrzepienia. Umocnienia w tym, co nam się udało, bo przecież i takich chwil nie brakło w minionym tygodniu. Oczyszczenia z tego, co nas zabolało, co stało się jakimś złem z naszego powodu, czy też z powodu osób, z którymi przychodzi nam żyć na co dzień. Potrzebujemy także swego rodzaju powiewu nadziei, by uwierzyć, że życie ma sens i można dalej iść mimo tego, że nie jest ono łatwe.
Kiedy wsłuchujemy się w czytania, czyli w Słowo Boga, które – jak mówi autor natchniony – niesie nadzieję, pokrzepienie, to spotykamy się z tekstem, mówiącym o otwartym niebie. Otwarte niebo... Jakie pokrzepienie może przynieść obraz otwartego nieba, który rysuje przed nami dzisiejsza Liturgia Słowa? Komu jest ono potrzebne? A jeżeli jest potrzebne, to na ile umocni nas mówienie o niebie?
To trochę niepoważne – mówić o niebie ludziom chodzącym po ziemi, którzy mają tyle problemów, stresów, spać nieraz nie mogą, ludziom pragnącym usłyszeć coś konkretnego, życiowego, a nie usypiającego... Mówienie o niebie jest poniekąd niebezpieczne i niepoważne przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, bo może nam grozić oderwanie od życia. Na chwilę się rozmarzymy o niebie, a trzeba zakrzątnąć się w domu. Może skończyć obiad albo przyjąć gości... Grozi nam zatem oderwanie od konkretów życia. Po drugie mówienie o niebie jest strasznie dziecinne. No, dzieciom jeszcze można mówić o niebie, ale ludziom dorosłym, poważnym, z takim życiowym doświadczeniem? To nie są retoryczne czy socjotechniczne chwyty zastosowane przez księdza, ale bardzo słuszne zastrzeżenia. Słuszne stają się tym bardziej, jeżeli zostaniemy pozbawieni spojrzenia wiary na teksty Pisma, to znaczy jeżeli będziemy je czytać jak wczorajszą gazetę czy książkę science-fiction.
Jeśli spojrzymy na te teksty bez wiary, to rzeczywiście – posłuchaliśmy sobie pięknej opowiastki o niebie i na tym koniec. Natomiast spojrzenie z wiarą opiera się na przekonaniu, że tu jest Bóg. Słyszeliśmy wyraźnie: To mówi Pan. Spojrzenie z wiarą na te teksty pozwala sercu, choć na jeden moment, doświadczyć spotkania z Bogiem, który chce nas umocnić. Prawdziwie dotknąć naszych serc. To nie są puste słowa. W Eucharystii możemy naprawdę przyjąć Ciało Jezusa Chrystusa. To nie jest tylko formułka: To jest Ciało moje, ale to prawda.
Spojrzenie z wiarą... Spójrzmy zatem z wiarą na Słowo Boże, uznając, że towarzyszy nam Duch Święty, który został nam dany i od chrztu świętego w nas żyje. Być może uśpione są jeszcze jakieś Jego dary, być może nie doświadczamy Go w taki sposób, w jaki byśmy chcieli, ale On w nas jest. To, że na przykład teraz nie odmawiamy modlitwy Ojcze nasz, nie znaczy, że jej nie umiemy. Ona w nas jest. Duch Święty w nas przebywa, żyje i działa.
W dzisiejszej Ewangelii staje przed nami kolejka ludzi zmierzających do specyficznego konfesjonału, jaki w wodach Jordanu przygotował Jan Chrzciciel. Znamy przedświąteczne kolejki do konfesjonałów w naszych kościołach. Ludzie z Ewangelii są zaniepokojeni, bo nie wiedzą, kim jest Jan, kto przez niego działa. A on absolutnie nie biega i nie krzyczy, że jest najpiękniejszy, najlepszy, bo bardzo dziwnie się ubiera i zachowuje. Ciągle mówi, że idzie za nim Ktoś, kto jest mocniejszy od niego, Ktoś silniejszy, kto będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem, to znaczy czymś bardzo intensywnym, mocnym. Snuli w swoich sercach domysły co do Jana. Jan nie chce być gwiazdą numer jeden! On ma wskazać. On wie, kiedy ma zejść ze sceny i zejdzie. Mówi: Idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów.
W kolejce do Jana, w tej kolejce do konfesjonału, który jest w wodzie, staje jeden z ludzi – Jezus. Po 30 latach życia ukrytego rozpoczyna 3 lata bardzo intensywnej działalności. Staje w kolejce do konfesjonału. On nie potrzebuje chrztu, co podkreśli inny ewangelista, ale przychodzi, bo jeśli ma być po stronie ludzi, to pragnie z nimi przebywać szczególnie w trudnych momentach, kiedy łamią się w sobie i przyznają, że nie są silni, że potrzebują wsparcia. Staje i przyjmuje chrzest. Woda, w której zanurzał Jan Chrzciciel, miała obmywać – oczywiście w symbolicznym geście – z brudów grzechu.
Jezus, będący bez grzechu, zanurza się w wodzie po to, by ten brud grzechu, z którego obmyli się ludzie, wziąć na siebie. I po to, by tej wodzie nadać moc! Nową moc ognia Świętego Ducha. Żeby oczyścić, zrodzić do życia tych, którzy uwierzą, czyli nie będą patrzeć na te wydarzenia, jak na sensację. Uwierzą, że Chrystus rzeczywiście chce pomagać ludziom.
Gdy Jezus się modli, otwiera się niebo. Stęskniony jest Niebieski Ojciec za Synem. Nie może wytrzymać tych trzydziestu lat, otwiera niebo, tęskni, potwierdza: To jest mój Syn umiłowany. Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. Niebo nie może się doczekać na Chrystusa, którego posłało, i nie może się doczekać na każdego, kto uwierzy i pójdzie Jego śladami, czyli na nas też. Otwiera się niebo. I w tej perspektywie Duch Święty ukazuje się w postaci cielesnej, niby gołębica. Na Wschodzie gołębica jest też symbolem miłości. Objawia się Ojciec, Syn i Duch Święty, czyli Ktoś, od kogo wyszliśmy – czy mamy tego większą, czy mniejszą świadomość – i do kogo zmierzamy. Objawia się Bóg. W Nowym Testamencie ukazuje się w pełni jako Jeden w trzech Osobach.
Otwarte niebo... Co to wnosi do naszego życia? – Po pierwsze Chrystus wchodzi w bardzo drobiazgowe sprawy codzienności. Nie rozpoczął swej misji od spektaklu, od kampanii promocyjnej, od zwołania specjalistów od wyglądu i tego, jak ma się zachować, jakie gesty wykonać, żeby ludzie Go słuchali. Nie opłacił żadnych stacji, które zajęłyby się Jego kampanią reklamową. Wchodzi w konkrety życia, w konkretne zachowania.
Pierwszy wniosek: Jeśli nie spotkam Boga w mojej codzienności, na próżno będę Go szukał w sensacjach. Pokrzepienie, które daje Bóg, skrywa się w codzienności. Szczególnie w codziennie sprawowanej Eucharystii. A zatem pokrzepienie jest obecne w tych najbardziej ludzkich zachowaniach, świadczących o tym, że nasze serce stać na dobro nie tylko w Wigilię. Stać nas na dobro, nawet kiedy często wybucha w nas zło!
Po drugie: Jezus modli się tak, że otwiera się niebo. Od tego momentu możliwe jest nawiązanie kontaktu z Bogiem. Na każdym miejscu – w Duchu i prawdzie. Kto się modli, wiąże niebo z ziemią. W tej codzienności, w której przebywamy, niebywale ważne jest, aby się modlić. Mam modlić się tak, jak umiem. Nie tak, jak nie umiem. Modlić się znaczy nawiązywać kontakt z Kimś więcej, niż tylko z sąsiadką, kolegą, z najlepszym przyjacielem na ziemi. Modlić się, to rozmawiać z Bogiem. Tu jest pokrzepienie.
Po trzecie: Od chwili sakramentu chrztu świętego, czyli od momentu, kiedy zamieszkał w nas Duch Święty, sam Bóg tęskni za nami. On przypieczętował nas swoją miłością od wewnątrz. Od tej chwili jesteśmy także umiłowanymi dziećmi Boga. Tak, jak Ojciec patrzy na umiłowanego Syna, tak patrzy na każdą i każdego z nas. To niebywałe! Aż trudno uwierzyć. Ale nawet gdyby było trudno w to uwierzyć, to tak jest. Bóg z wielką troską spogląda na moje życie. Z ogromną miłością i do mnie mówi: jesteś moim synem, moją córką.
Po czwarte: Poza kontaktem z Bogiem w codzienności, w modlitwie, w miłości, nie znajdę spokoju dla serca. Ilekroć odchodzę, tylekroć mnożą się we mnie niepokoje. Poza żywą relacją z Bogiem nie ma szans na prawdziwy pokój serca. Na próżno go szukać, na próżno łamać wiarę dla marności.
I ostatnia kwestia: Skoro przyszliśmy po pokrzepienie, pamiętajmy, że ono naprawdę jest do wzięcia. Teraz. Bez żadnych promocji, bez reklam, cichuteńko, pokornie, w czasie Eucharystii. W tym Słowie, które jest propozycją. Przyjęte z wiarą zaowocuje pokrzepieniem. Dzieje się to szczególnie pod osłoną znaku Chleba i Wina, kiedy Serce dotyka serca, kiedy wewnątrz dokonuje się cudowna przemiana, dotknięcie moich przeżyć przeżyciami samego Boga. To wszystko jest gotowe do wzięcia, już przygotowane.
Jakiej uwagi i skupienia, jakiej pokory, jakiej czujności wymaga od nas Pan, który rzeczywiście chce nas umocnić. Jak wiele przegrywamy, kiedy z przyzwyczajenia, z rutyną, często bezmyślnie stajemy wobec Boga mówiącego do nas w czasie Mszy Świętej. I jak dużo przegrywamy, kiedy myślimy, że mówienie o niebie oderwie nas od życia czy sprawi, że staniemy się dziecinni. Kto się nie stanie jak dziecko, nie wejdzie do królestwa niebieskiego.
Cel wytyczony. Niebo już otwarte. Czeka. Również i na nas.
Panie Jezu, dziękujemy Ci, że mówisz tak, aby pokrzepić ludzkie serce. Wzmocnij naszą wiarę, abyśmy nie przespali i nie przegapili Twojego umocnienia, które nam dajesz.
Pozdrawiam –
ks. Leszek Starczewski