Zwycięstwo
Nieodwołalnej Miłości
Iz 52,13 - 53,12; Ps 31; Hbr 4,14-16; 5,7-9; J 18,1-19,42
Z proroctwa Izajasza: Wszyscyśmy pobłądzili jak owce. Każdy z nas się obrócił ku własnej drodze. A Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam dał się gnębić. Nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich.
On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy.
W Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wielki Piątek. Zabrano Pana Młodego. Zaproszeni goście mogą już pościć. Kościół zdecydował się zatem pościć. Nawet Eucharystii dziś nie sprawuje. Nastała cisza. Zbyt wiele się stało. Głębia przyzywa głębię hukiem wodospadów. Tak, dziś potrzebna jest głębia zadumy, wyciszenia i nade wszystko wiary.
Nie przychodzimy do kościoła na spektakl w wykonaniu księży i ministrantów. Nie przychodzimy na stoisko, przy którym w obłędnych kolejkach pokazuje się promocyjny towar! Nie przychodzimy po to, aby komentować liturgię: To nam się podoba, to nie – jest za długo, za krótko... Mamy w niej uczestniczyć. A to znaczy, że nas też powinno zaboleć, bo zabrano naszego Pana. Mamy liturgię Wielkiego Piątku przeżyć tak głęboko, aby znaleźć się przy krzyżu Chrystusa. W nas winny zostać poruszone ludzkie odruchy. Dopóki nie pojawi się w nas przeżycie zagubienia, rozdarcia i żalu, nie dotrzemy do Chrystusa. Opłakiwanie cierpień Jezusa nie jest obłudne tylko wówczas, kiedy w głębi serca jestem przekonany, że to ja je zadałem. Czas pomyśleć nad sobą w świetle Chrystusowego Krzyża. Czas na pomysł na swoje życie.
Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę w stosownej chwili (Hbr 4,16).
Zaproszeni jesteśmy pod Krzyż, na którym zawieszono Umiłowanego Syna Ojca. Emmanuela.
Twarz Jego nie taka, jak w betlejemskim żłóbku. Wokół nie ma pokłonów Mędrców ze Wschodu. Twarz niepodobna do ludzkiej. Zmasakrowana. Twarz zmiażdżona cierpieniem, jak uderzeniem młota, roztrzaskana w kroplach Krwi. Serce dla nieprawości naszych starte.
Wszyscy jesteśmy winni Jego śmierci, ponieważ wszyscy zgrzeszyliśmy i jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy.
Uprawiamy błazenadę, pajacujemy, stając się marionetkami w pazurach zła, jeśli strugamy chojraków mówiąc, że: „Co ja mam za grzechy!”
Słowa: „Jezus umarł za nasze grzechy” oznaczają to samo, co: „My zabiliśmy Jezusa!”. Jak zauważa autor Listu do Hebrajczyków - Ci, którzy grzeszą po otrzymaniu chrztu, krzyżują w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko (Hbr 6,6).
Ci, którzy grzeszą... Którzy to są? Gdzie są? Stoją teraz w kolejce do kasy w markecie? Organizują spotkania koleżeńskie nad kuflem piwa w pubie? Podle obwiniają innych za swoje błędy? Ślęczą, jak wyschłe mumie, przed ekranem telewizora? – Ja jestem grzesznikiem, który krzyżuje w sobie Syna Bożego!
Kto z nas jest bez grzechu... niech już idzie, bo telewizor, komputer, tyle różnych spraw czeka...Wygodne łóżko... A tu jest krzyż. Niewygodny i pokrwawiony.
Kaznodzieja papieski Raniero Cantalamessa, który co roku prowadził w Wielki Piątek rozważania pasyjne w obecności Papieża i Kurii Rzymskiej na Watykanie, mówił :
Nasze nieszczęście tkwi właśnie w tym, że nie uznajemy naprawdę i do końca naszego grzechu. Mówimy: W gruncie rzeczy cóż złego uczyniłem?
Posłuchaj mnie, drogi bracie – mówił kaznodzieja papieski – ponieważ teraz przemawiam do swojego, ale także do twojego grzesznego serca. Nie dostrzegasz swojego grzechu? Dowiedz się więc, że twój grzech polega właśnie na niedostrzeganiu go! Twoim grzechem jest samousprawiedliwianie się, poczucie, że wobec Boga i ludzi jesteś zawsze i nieodwołalnie w porządku, nawet, jeżeli w słowach uznajesz siebie za grzesznika.
To był właśnie grzech, który Jezusa zaprowadził na krzyż.
Czując się sprawiedliwym, nie rozumiesz ani krzyża Chrystusa, ani własnego krzyża. Uznajesz siebie i świat za ofiary cierpienia, zbyt dużego i niesprawiedliwego, by nie oskarżać o nie również samego Boga, który na nie pozwala. Gdybyśmy choć raz zrozumieli to, co Pismo Święte mówi o Bogu, który niechętnie przecież poniża i uciska synów ludzkich (Lm 3,33) i że Jego serce głęboko porusza się i rozpalają się Jego wnętrzności wobec nieszczęścia ludu (Oz 11,8), wówczas zupełnie inna byłaby nasza reakcja. Raczej zawołalibyśmy:
„Przebacz nam, Ojcze, że naszym grzechem zmusiliśmy Ciebie, abyś tak srogo potraktował swojego umiłowanego Syna! Przebacz nam, jeżeli teraz zmuszamy Cię, abyś także nas uciskał po to, aby nas zbawić, podczas gdy Ty, jak każdy dobry ojciec i nieskończenie bardziej, chciałbyś móc dawać jedynie dobre rzeczy swoim dzieciom! Przebacz nam, że Cię zmuszamy do pozbawiania siebie radości dania nam już teraz, w tym życiu, szczęścia, dla którego nas przecież stworzyłeś”.
Naturą Boga jest miłość. Tak jak naturą ryby jest pływanie, naturą ptaka jest latania, tak naturą Boga jest kochanie. Tu i teraz. Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał nie po to, aby Go zmasakrować, nie po to, aby popatrzeć sobie, jak cierpi. Nie. To my wymyśliliśmy krzyż. To nam się „zdarzyło” ukrzyżować Go, potraktować jak marzyciela i oderwanego od realiów naiwniaka! My, a to znaczy i ja, i ty!
Bóg posłał swego Syna na świat po to, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale życie wieczne miał. Przeprowadził Syna przez krzyż i przez miażdżące cierpienie.
Słuchałem niedawno rekolekcji prowadzonych przez jednego z charyzmatycznych amerykańskich zakonników, ojca Roberta De Grandisa, który mówiąc o wielkości miłości Boga, opowiedział następującą historię:
Pewien człowiek pracował przy moście rozciągającym się nad dużą rzeką wpadającą do morza. Wzdłuż jej brzegów biegły autostrady. Był to most podnoszący się, a w poprzek szły tory kolejowe. Dwa razy dziennie przejeżdżał przez nie pociąg. Wówczas włączał się alarm i człowiek ten specjalną wajchą opuszczał most i nastawiał szyny, aby pociąg mógł przejechać przez rzekę. Któregoś dnia przed przyjazdem pociągu mężczyzna zaczął upuszczać most, ale do pełnego zamknięcia i połączenia się torów w ciągłą linię została jeszcze przerwa. Pociąg nie mógłby więc bezpiecznie przejechać. Roztrzaskałby się. W pobliżu znajdowała się mała budka z przyciskiem do większego urządzenia zamykającego most. Człowiek wiedział, że będzie musiał tego użyć, żeby się pociąg nie rozbił. Zbiegł więc z wieży kontrolnej do budki.
Nagle usłyszał głos swego synka, który wołał za nim: „Tatusiu, tatusiu!” Ojciec zamarł w bezruchu. Stał na torze, na który miał za chwilę skierować pociąg. Słyszał nadjeżdżający pociąg, a na drugim końcu wołanie swojego syna. Co ma zrobić w tej sytuacji? Opuścić most i ratować ludzi w pociągu, czy pobiec i ratować synka? Zamarł w bezruchu. Co ty byś zrobił?... On wbiegł do budki i ustawił most tak, aby pociąg mógł przejechać...
Pociąg pełen pasażerów przejechał przez most. Mężczyzna zobaczył ludzi wychylających się przez okna. Ludzi, którzy w wagonie restauracyjnym jedli, pili, dobrze się bawili...
Ojciec, pełen bólu rozrywającego serce, krzyczał: Nie macie pojęcia, ile mnie to kosztowało! Wziął martwe ciało synka i zaniósł je do domu. Ludzie zostali uratowani.
Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.
Wielką cenę zapłacił za nas Boży Syn, abyśmy nie spaprali swego życia, które mija, szybko nam mija. Nieodwołalnie mija.
Święty Jan Vianey pisał: Jestem smutny, widząc, jak ludzie obrażają Boga. Chciałoby się wówczas prosić, żeby nastąpił koniec świata. Gdyby nie było dobrych dusz, na których można by wesprzeć serce i ucieszyć wzrok po tylu niegodziwościach, które się widzi, o których się słyszy, nie można by było wytrzymać na tym świecie. Gdyby chociaż Bóg nie był tak dobry, ale On jest tak dobry. Gdyby można było potępić się samemu, nie powodując cierpienia naszego Pana, ale nie można!
Jan Paweł II z wstrząsającą prośbą zwraca się do nas, kiedy mówi: Bóg objawia także w sposób szczególny swoje miłosierdzie, gdy wzywa człowieka, aby okazał własne miłosierdzie wobec Jego własnego Syna, wobec Ukrzyżowanego. Chrystus ukrzyżowany jest Słowem, które nie przemija. Jest On Tym, który stoi u drzwi i puka do serca każdego człowieka, nie ograniczając jego wolności, lecz starając się wzbudzić miłość, która byłaby nie tylko aktem jedności z cierpiącym Synem Człowieczym, ale także formą miłosierdzia okazywanego przez każdego z nas Synowi Ojca Przedwiecznego. Okaż miłosierdzie Bogu i przyjmij Go do swojego życia ponownie!
Czyż nie jest miłosierdziem wobec Ukrzyżowanego przyjęcie Jego przelanej Krwi? Czyż nie jest miłosierdziem wobec Boga okazywanie miłosierdzia z naszej strony wszystkim ludziom, naszym braciom, wrogom, za których Jezus także przelał swoją Krew?
Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia.
Droga siostro, drogi bracie, okazujmy miłosierdzie Ojcu Niebieskiemu w Jego Ukrzyżowanym Synu, Jezusie Chrystusie, zakrwawionym dla nas i dla naszego zbawienia. Nie patrzmy na swoje grzechy, lecz na Jego rany. W Jego ranach jest nasze odkupienie.
Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją, choćby były czerwone jak purpura, staną się białe jak woda.
Ojcze w Twych rękach jest już Twój Syn. Oddał Ducha. To dobre ręce. Lepsze niż nasze najlepsze. Uwielbiamy Cię i dziękujemy skupieni na krzyżu, który staje się miejscem zwycięstwa Nieodwołalnej Miłości nad ohydą grzechów. Moich także. Jestem grzesznikiem, który chce wrócić. Chce wierzyć, że Miłość jest większa od grzechu, od potępienia i strachu przed jutrem, a nade wszystko od śmierci. Przymnóż nam wiary. Miej miłosierdzie dla nas i całego świata. Przymnóż nam wiary.
Kochane w Panu siostry i bracia… Trwajmy w Nim!
Cokolwiek się dzieje, działo, czy będzie dziać.
Z Panem –
ks. Leszek Starczewski