W świetle zmartwychwstania
1 P 1, 3-9; Ps 111; Mk 10, 17-27
Żeby doświadczyć życia niczym niezagrożonego, życia, które jest niezniszczalne, niepokalane i niewiędnące, trzeba mierzyć się z rzeczywistością w świetle prawdy o powstaniu z martwych Jezusa Chrystusa. Jedyną rekompensatą za wszelkiego rodzaju przykrości, doświadczenia, zniechęcenia, którym stawiamy czoło, może być tylko zmartwychwstanie. Dla żadnej innej wartości nie ma sensu mierzyć się z kolejnym dniem i tłumaczyć go sobie jako daru od Boga.
Niebywałym wyzwaniem dla wiary jest prawda o zmartwychwstaniu. Rzeczywiście, nasze umysły i serca często przeżywają poważne dylematy, kiedy jawi się ona przed nami. To podstawowa prawda naszej wiary. Bez niej jakiekolwiek kroki w stronę Jezusa, uznawanie Go tylko i wyłącznie za jakiegoś Nauczyciela czy też Cudotwórcę, nie ma sensu. A jednak ta podstawowa prawda, z którą zmagają się nasze umysły i serca, nieustannie winna wracać w naszej świadomości i w rozważaniach.
Rozpoczynamy w Liturgii Słowa lekturę Pierwszego Listu św. Piotra Apostoła. On do prawdy o zmartwychwstaniu odwołuje się już w pierwszych zdaniach.
Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei: do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest zachowane dla was w niebie.
Żeby doświadczyć życia niczym niezagrożonego, życia, które jest niezniszczalne, niepokalane i niewiędnące, trzeba mierzyć się z rzeczywistością w świetle prawdy o powstaniu z martwych Jezusa Chrystusa. Jedyną rekompensatą za wszelkiego rodzaju przykrości, doświadczenia, zniechęcenia, którym stawiamy czoło, może być tylko zmartwychwstanie. Dla żadnej innej wartości nie ma sensu mierzyć się z kolejnym dniem i tłumaczyć go sobie jako daru od Boga.
Dlatego Piotr Apostoł błogosławi Boga i Ojca Pana naszego Jezusa Chrystusa oraz stawia przed nami Jego wielkie miłosierdzie, które przez powstanie z martwych na nowo zrodziło nas do żywej nadziei. Żywa jest nadzieja ludzi patrzących na swoje życie w świetle zmartwychwstania.
Droga siostro i drogi bracie, to wydaje się oczywiste, oklepane, często powtarzane, ale wcale nie traci na swojej wartości.
Szczera i rzetelna postawa wobec tej prawdy może pomóc nam odkryć, że często teoretycznie nawet jesteśmy w stanie ją przyjąć, powtórzyć w wyznaniu wiary czynionym w modlitwie Wierzę w Boga. Ale gdy przyjdzie do praktycznego zastosowania, jesteśmy jak najdalej od prawdy o zmartwychwstaniu.
Ilekroć doświadczamy smutku, przygnębienia czy też rozczarowania sobą, bo nie takich widzieliśmy siebie jako wierzących przy Panu, bo nie sądziliśmy, że aż tyle łask zmarnujemy, że tak będziemy podli, obrzydliwie obłudni; ilekroć taki stan nas rozczaruje, tylekroć oddalamy się myślą od zmartwychwstania Jezusa. Wydaje się nam wówczas, że jest nam ono dalekie, że owszem, Chrystus zmartwychwstał, ale już na pewno nie dla mnie. Podobnie też wobec doświadczenia ciemności, ciemnej doliny, czyli jakiejś wyjątkowo trudnej czasowo i sytuacyjnie chwili – zmartwychwstanie wydaje się tylko teorią. W takich momentach bardzo ważna jest ufna modlitwa, prośba o to, żeby Pan Bóg, który chce zrodzić nas do żywej nadziei, uczynił to.
Jak tego dokonać? – Św. Piotr podpowiada: modlić się i błogosławić Boga. Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei. Bądź błogosławiony Boże, który w swoim miłosierdziu na nowo chcesz mnie zrodzić do żywej nadziei.
Każde nieszczęście sygnalizuje, że zbliża się szczęście. Każda przykrość zapowiada i zwiastuje, że przychodzi większa moc pełnej radości dotykającej mojego serca. Tak w praktyce działa zmartwychwstanie. Trzy ciemne dni śmierci i męki Chrystusa kończą się o brzasku trzeciego dnia zmartwychwstaniem.
Droga siostro i drogi bracie, bez tej prawdy, bez spojrzenia na swoje przykrości w jej świetle, rzeczywiście jesteśmy godni politowania. Nie mamy wówczas nic do powiedzenia. Jesteśmy najzwyklej w świecie jakimiś frajerami, którym wmawia się nieustannie, że jest dla nich nadzieja.
Stąd konkretna, bardzo pokorna prośba św. Piotra, aby błogosławić Boga. Nie znaczy to, że mamy w takich chwilach zapomnieć o przedstawieniu Mu tego, co przeżywamy, nawet wykrzyczeniu, co dzieje się w nas przykrego. Byleby tylko to przedstawienie nie przerodziło się w jedyną interpretację naszego położenia. Żeby się to nie wiązało z osądem ostatecznym tej sytuacji. Oto ja przeżywam przykrości i to jest wszystko, co ma do powiedzenia Bóg na tę chwilę. Nie widzę absolutnie niczego więcej... Nie. To byłoby błędem. Byłoby bardzo nie fair wobec siebie i wobec Boga, który w takich chwilach zdaje się milczeć.
Ktoś bardzo trafnie zauważył, że Bóg w takich momentach milczy, bo nic do nas nie trafi poza Jego milczeniem. W takich chwilach przez swoje milczenie pozwala nam wygadać całą swoją wersję wydarzeń – z pełnym szacunkiem do niej – by odezwać się i przerwać milczenie krzykiem zmartwychwstania.
Dlatego św. Piotr nawołuje do błogosławienia Boga, który w swoim miłosierdziu rodzi nas do żywej nadziei przez powstanie z martwych Jezusa.
Jesteście przez wiarę – oczywiście przez wiarę w tę prawdę – strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym.
To wezwanie św. Piotra staje się podstawowym zadaniem każdego z nas. Tylko wiara w zmartwychwstanie strzeże nas pośród różnych doświadczeń spotykających nas. Tylko odniesienie do zmartwychwstania, czyli do powstania z martwych, do wielkiego dzieła Ojca dokonanego w Duchu Świętym przez Jezusa, może pomagać nam mierzyć się z życiem, z naszym umieraniem, z beznadziejnością, z odkrywaniem na nowo odzywających się w nas słabości, walczyć z niepokojem, z chęcią izolowania się, zamknięcia. Tylko prawda o zmartwychwstaniu jest właściwym światłem i skuteczną bronią przeciwko zagładzie, jaka nas czeka, kiedy ulegamy złu i grzechowi.
W czasie ostatecznym pełnia zbawienia jest gotowa objawić się. Jeżeli nie objawia się teraz w twoim życiu, droga siostro i drogi bracie, w moim życiu, to nie dlatego, że nie jesteśmy tego warci, tylko dlatego, że jeszcze nie nadszedł na nią czas.
Św. Piotr kontynuując swoją myśl, mówi: Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń.
Łatwo św. Piotrowi to pisać. Musicie doznać trochę smutku... Zresztą łatwiej jest mówić o smutku, kiedy się go nie doświadcza. Czy św. Piotr doświadczał smutku, kiedy pisał te słowa? – Nie wiem. Jedno jest pewne – przechodził przez wiele utrapień, prób i cierpień. Zaowocowało to oddaniem chwały Chrystusowi, uwielbieniem Chrystusa przez męczeńską śmierć Apostoła.
Najistotniejsze jest dla nas w tym momencie przyjrzenie się swoim smutkom z powodu różnorodnych doświadczeń, jako sytuacjom, których musimy doznać. Musimy doznać smutku w określonym celu. I wracamy do pierwszej myśli.
Przez to, że będziecie radować się z doznawanych smutków, z powodu różnorodnych doświadczeń, wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu.
Wartość wiary ukazuje się w smutkach, przez które musimy przechodzić z powodu różnych doświadczeń. Musimy. W takich sytuacjach okazuje się wartość naszej wiary. Może nasza wiara jest nic niewarta. Może jest stertą śmieci, przez które trudno jest się przebić do Pana.
Ostatnio zwróciło moją uwagę wyznanie Jana Budziaszka uczynione po wejściu do kościoła w Manopello, gdzie przechowywana jest tkanina ze wizerunkiem Chrystusa. Najprawdopodobniej okrywała ona twarz Chrystusa w grobie. Kiedy Budziaszek spojrzał pod niewłaściwym kątem, nie zobaczył tego oblicza i zawołał: O Boże, czyżby z moją wiarą było aż tak źle? Oczywiście osobną jest kwestia historii tej tkaniny, ale chciałbym się skupić na samym wyznaniu Jana Budziaszka.
Trzeba by się nieraz zapytać siebie, czy z moją wiarą jest aż tak źle? Może uważam się za osobę wierzącą, ale w sytuacjach próby okazuje się, że moja wiara jest nic niewarta. I co wtedy? Trzeba się wyprowadzić? – Nie. Wtedy wołajmy: Panie, przymnóż mi wiary! Panie, krzyczę do Ciebie o wiarę! Panie, przyjdź do mnie z darem żywej wiary!
Takie wołanie w sytuacjach, kiedy wartość wiary okazuje się mizerna, powinno się z nas wydobywać. Do tego zachęca nas słowo.
Chcielibyśmy wiedzieć dlaczego, chcielibyśmy mieć pełną interpretację zdarzeń związanych z bólem, ze łzami, z niechęcią do siebie samego, świata, całej wiary. Chcielibyśmy to poznać. To w nas jest.
Św. Piotr zapewnia: Jesteśmy przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym. Jesteśmy prowadzeni do pełnego wyjaśnienia. No cóż, moglibyśmy powiedzieć, że są to tylko słowa.
Chciałoby się widzieć w rzeczywistości więcej dowodów, że nasze zmagania o wiarę w zmartwychwstanie i w obecność zmartwychwstałego Pana pośród nas, mają sens. Bo przecież wiara w zmartwychwstanie, to nie tylko wiara w jakieś wydarzenie, ale w Osobę, która żyje pośród nas. Chciałoby się widzieć, że dobrze jest zaufać Bogu.
Ale, droga siostro i drogi bracie, będą sytuacje, kiedy bardziej doświadczymy, że po ludzku rzecz biorąc, niedobrze jest ufać Bogu, bo naokoło ta ufność wcale nie przybiera na sile, ale maleje, bo świat wydaje się w ogóle nie przejmować głupstwem głoszonego słowa. Będzie nam zatem niedobrze z naszą wiarą i to też dobrze o niej świadczy. Właśnie to jest paradoks – ogromne wyzwanie dla serca i umysłu. Podobnie też paradoksem dla naszego serca i umysłu, i ogromnym wyzwaniem, jest prawda o powstaniu z martwych Chrystusa.
Przez powstanie z martwych, przez spojrzenie na swoje życie w świetle obecności pośród nas zmartwychwstałego Chrystusa, na nowo jesteśmy rodzeni do żywej nadziei, do niewiędnącego, niezniszczalnego i niepokalanego dziedzictwa, czyli życia zachowanego dla nas w niebie.
Skoro złoto próbuje się w ogniu, skoro rzeczywistości przemijające wymagają ogromnych nakładów finansowych, zdrowotnych, czasowych, to o ileż bardziej życie w niebie, wieczne dziedzictwo.
Na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa znosimy różne niedogodności w naszym życiu, patrząc na nie w świetle wiary w zmartwychwstanie.
Chociaż Go nie widzieliście – mówi Piotr z całą otwartością, wychodząc naprzeciw naszemu pokoleniu, które w tych słowach jak najbardziej się odnajduje – miłujecie Go, teraz także nie widząc wierzycie w Niego, wierząc zaś ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągniecie cel waszej wiary, zbawienie dusz.
Nie widzimy Go, a jednak coś nas zachęca, żeby trwać przy tych słowach. Coś nas zachęca, żeby kochać ukrytą w nich nadzieję. Nie widzimy i wybieramy drogę wiary w Niego. A wierząc – mówi św. Piotr – ucieszymy się radością niewymowną i pełną chwały. Nikt nie zdoła odebrać nam tej radości, gdy osiągniemy cel naszej wiary, zbawienie dusz.
Celem wiary nie jest ciągłe zmaganie się ze sobą, ze swoimi ułomnościami, ze słabościami innych, ze światem, z odkrywaniem wciąż na nowo obecnego pośród nas Boga. Celem jest zbawienie dusz, czyli pełnia życia niczym niezagrożonego. Chwila szczerej refleksji pozwala odkryć, że takie pragnienie jest w każdym sercu, w każdym z nas, droga siostro i drogi bracie.
Dzisiejsze słowo z Listu św. Piotra z pokorą, której trudno nie zauważyć u nawróconego Apostoła, zwraca się do nas, abyśmy trwali w wierze i pozwolili jej w nas wzrastać pod wpływem słuchania słowa, wierności słowu, nawet kiedy mało jest w nim przykładów, konkretów. Nawet jak wydaje się suche, bez jakiegoś okraszenia życiowymi odnośnikami. W tym słowie zawarta jest ogromna moc podtrzymująca nas przy życiu, szczególnie w chwilach różnorodnych doświadczeń, których musimy doznać, w których wychodzi z nas ogromny smutek i sprawdza się wartość naszej wiary.
Osiągniemy cel naszej wiary, jakim jest zbawieniem dusz – zapewnia nas św. Piotr.
To zapewnienie wiąże się z ogromnym miłosierdziem Boga i Jego wiernością oraz tym, że On wie, dokąd prowadzi swoich wyznawców. Wie, że może ich tylko i wyłącznie prowadzić wtedy, kiedy pokładają ufność w Jego wierności.
Pan Bóg pamięta o swoim przymierzu – śpiewamy dziś w refrenie psalmu.
Z całego serca będę chwalił Pana w radzie sprawiedliwych i na zgromadzeniu. Wielkie są dzieła Pana, zgłębiać je mają wszyscy, którzy je miłują.
Ten, kto miłuje Boga, kto odkrywa nadzieję w słowie skierowanym do nas, wezwany jest nieustannie do zgłębiania tego przesłania, do rozważania wielkich dzieł Pana, ciągle się dokonujących. Nie da się odkryć Boga, kiedy podchodzi się do Niego powierzchownie, kiedy chce się Go zdobyć w pośpiechu, kiedy próbujemy Go uchwycić tylko wówczas, gdy mamy odpowiedni nastrój. Boga zdobywa się wytrwałą modlitwą, która czasem przybiera formę uwielbienia – tak jak dziś w ustach psalmisty – a czasem jest wylaniem żalu, jak w przypadku innych psalmów.
Wielkie są dzieła Pana, zgłębiać je mają wszyscy, którzy je miłują.
Droga siostro i drogi bracie, jaka jest wartość twojej wiary dzisiaj?
Jak reagujesz na zaproszenie do rozważanie tekstów, które Kościół podaje w Liturgii Słowa każdego dnia w czasie sprawowania Eucharystii?
Nawet, gdyby okazało się, że twoja wiara dotychczas była tylko i wyłącznie szukaniem schroniska dla siebie samego, a nie odkrywaniem zmartwychwstania Chrystusa, który chce twoje słabości, grzechy i zranienia leczyć, rozłożywszy to w czasie, to zawsze można zacząć od początku.
Zacznij od nowa, zacznij jeszcze raz, błogosławiąc Boga za Jego wielkie miłosierdzie i za to, że na nowo zrodził cię do żywej nadziei.
Autentyczne do bólu jest dzisiejsze spotkanie Jezusa z pewnym człowiekiem. Nie ma tutaj żadnej korekty, nie ma jakiejś sielankowości czy też wygładzania zdań. Rzeczywistość opisywana przez ewangelistę Marka jest do bólu prawdziwa.
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?»
Pytanie nietuzinkowe. Obejmuje nie tyle sprawy doczesne, ile przede wszystkim ukierunkowuje ludzkie działania na wieczność. Wszyscy tego potrzebujemy, żebyśmy mieli jakiś cel naszych działań. To pytanie jest na tyle naglące, że człowiek pada na kolana i zwraca się do wędrującego Jezusa jako do Nauczyciela. Szuka porady. Bardzo zdecydowany w swoich przedsięwzięciach, zwraca się do Jezusa.
Zaskakująca jest odpowiedź Jezusa: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg».
Jezus jednoznacznie rozprawia się z wszelkiego rodzaju wietrzeniem sensacji czy też szukaniem odpowiedzi na bardzo istotne problemy tylko we wrażeniach, jakie odnosimy, czy też w powierzchownej analizie rzeczywistości. A Jezus mógł być odbierany jako jakiś wędrowny Nauczyciel, dobry Nauczyciel.
Jezus, zjednoczony z Ojcem, rozpoznaje intencje pytającego i od razu ukierunkowuje je ku Bogu, bo tylko Bóg jest dobry.
Dalej Chrystus mówi: «Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę». On Mu rzekł: «Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości».
Rozpoznajemy w tym człowieku wierność wskazaniom danym przez samego Boga. A jednak czegoś jeszcze brakuje. Najwyraźniej wychodzi na to, że samo przestrzeganie przykazań dla nich samych nie jest wyzwalającą siłą. Nie daje człowiekowi pełnej odpowiedzi na wieczność.
Jaki problem się pojawia? – Jezus zauważa go i podchodzi do niego z miłością. To jest coś niesamowitego. Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego. Spojrzał z miłością, to znaczy, zdobył się na to, na co może zdobywać się sam Bóg – na miłość. To wszystko, na co Boga stać. Spogląda z miłością i mówi do człowieka: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną».
Jezus rozpoznaje w tym człowieku przywiązanie do swoich posiadłości, swoisty kult mamony. Szczere pytanie, to i szczera odpowiedź: Brakuje ci jednego. Sprzedaj wszystko, co masz. Nie wiąż się z tym, co masz. Rozdaj ubogim. Rozdaj posiadane bogactwo tym, którzy go nie posiadają, a będziesz miał skarb w niebie. Znajdziesz odpowiedź na pytanie, w którą stronę iść, ażeby to chodzenie było rzeczywiście ukierunkowane na wieczność. Potem przyjdź i chodź za Mną. Jezus nie mówi: oderwij się od rzeczy i jakoś sobie żyj, tylko: chodź za Mną, bądź mobilny. Każdego dnia chodź za Mną – powie gdzie indziej.
Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
W tym zdaniu ból potęguje się i osiąga apogeum. Człowiek, na którego Jezus spogląda z miłością, człowiek autentycznie szukający odpowiedzi na naglące, bardzo palące go od wewnątrz pytanie o wieczność, odchodzi spochmurniały, zasmucony, bo ma wiele posiadłości, bo o zbyt wiele się troszczy, a brakuje mu tylko jednego.
Nie każde spotkanie z Chrystusem – nawet tak mocno nasączone miłością i autentyzmem ludzkiego serca – kończy się radością. Nie każda rozmowa z Nim kończy się tym, czym powinna, czyli konkretną decyzją opowiedzenia się po stronie Chrystusa i chodzeniem za Nim.
To jest bardzo ważna, realna nauka płynąca z Ewangelii. Ta nauka płynie wprost do nas – do mnie, co ciebie, droga siostro i drogi bracie. Musimy być bardzo czujni podczas naszych spotkań z Chrystusem. Musimy być wyczuleni na to, że rozmawiamy z Kimś, kto traktuje nasze największe pragnienia najbardziej poważnie, właściwie jak tylko się da. Traktuje je po Bożemu. Nie zbędzie nas tekstem na pocieszenie, jakimś pseudorozwiązaniem, doraźną korzyścią. Chrystus mówi tak, jak jest, stawia sprawę jasno. Ale w tym, co mówi, kryje się też moc do tego, żeby to słowo, jeśli tylko zostanie przyjęte, wydało plon stokrotny, spełniło pragnienie człowieka – pragnienie życia wiecznego. Będziesz miał skarb w niebie – mówi Chrystus.
Drogie siostry i drodzy bracia, jak zauważył ks. Pawlukiewicz w jednej ze swoich konferencji, często ograniczamy nasze pragnienia tylko do tego, co doraźne, co jest na teraz, na tę chwilę. Często brakuje nam pragnień szalonych w swojej rozciągłości, bo dotykających nieba. Boimy się uwzględniać niebo w zwykłych okolicznościach życia, myśląc, że to przesada.
Ks. Pawlukiewicz podaje przykład babć, które chwalą się swoimi wnuczkami, powtarzając jedna do drugiej, że najważniejsze, aby były zdrowe i dobrze się chowały. Ks. Pawlukiewicz mówi tutaj bardzo zdecydowanie, z całą życzliwością, typową dla jego konferencji, że jeżeli mamy tylko takie życzenia względem swoich wnucząt, żeby były zdrowe i dobrze się chowały, to tak się tuczy prosiaka.
Drogie siostry i drodzy bracia, warto przyglądać się swoim pragnieniom. Warto przysłuchiwać się Jezusowi, który na te pragnienia odpowiada z należytym szacunkiem i zawsze tak, żeby zostały spełnione – oczywiście w czasie, w chodzeniu za Nim. Bo może okazać się, że tak naprawdę jest w nas ogromna chęć przekonania Chrystusa do naszej wersji wydarzeń. My widzimy sprawy tak, jak one się jawią w tej chwili i często stajemy w pozycji kogoś, kto już wydał werdykt, że rozwiązanie powinno być takie i koniec. Brakuje nam otwartości.
Dzisiejsza Ewangelia jest – jak wspomnieliśmy na początku – autentyczna do bólu. I autentycznie do bólu chce nas dotknąć. Ten ból rodzi konkretne decyzje opowiadania się za Chrystusem, za Jego nauką, za chodzeniem po Jego śladach dzień za dniem, a nie tylko przy okazji, raz na jakiś czas, bądź też decyzje o odejściu z pochmurną twarzą, ze smutkiem, który gdzieś dotyka serca, bo nagle okazuje się, że Chrystusowa wersja wydarzeń, Jego odpowiedzi, nie pasują do naszego doraźnego tłuczenia się w rzeczywistości codziennego życia.
«U Boga wszystko jest możliwe» – mówi Chrystus lekko zszokowanym uczniom, którzy po odejściu owego człowieka, słyszą słowa: «Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego». U Boga wszystko jest możliwe, u ludzi jest to niemożliwe.
Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: «Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność». Którzy chcą zapewnić sobie szczęście przez to, co osiągnęli, przez to, kogo zdobyli, jaki mają obraz świata. «Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego».
Bogaty w znaczeniu biblijnym to nie posiadacz wielkiego majątku, ale ten, kto przywiązuje się do tego, co ma. Wiele razy mówiliśmy, że można mieć 5 zł w kieszeni i być przywiązanym do pięciozłotowej monety, a można mieć 5 miliardów i fantastycznie służyć innym ludziom. Nie w ilości, ale w jakości, w podejściu do posiadanych rzeczy, tkwi sekret tego, gdzie jest nasze serce, bo tam twój skarb, gdzie twoje serce.
Dziękując dzisiaj Chrystusowi za ten realizm spotkania z człowiekiem szukającym różnych odpowiedzi na swoje pytania, prośmy Go, aby pozwolił nam odkryć siebie pytających tak naprawdę o to, czego pragniemy, czego właściwie chcemy. Nie zatrzymujmy się jednak tylko po to, aby wydobyć to pytanie. Wtulmy się w Chrystusa w znaku krzyża bądź wpatrując się w Jego znak, jakim jest obraz. Bądźmy z Nim i pozwólmy w ciszy przez Niego stworzonej, budzącej się pod wpływem Jego słowa, w którą On chce nas wprowadzić, aby dokonywało się w nas stopniowe nawrócenie, przemiana naszego myślenia.
Błąkam się po sobie samym. Gdzie ja już nie byłem i wciąż nie wiem, gdzie jestem. Trudniej wierzyć z dnia na dzień, łatwiej przy okazji.
Niech ten refleksyjny wiersz zakończy nasze rozważanie i stanowi dla nas sposobność do odnalezienia siebie samych przed Chrystusem w postawie, w jakiej znalazł się ów człowiek, który upadł przed Nim na kolana, pytał Go i słuchał Jego odpowiedzi.
Panie, Ty patrzysz na moje błąkające się myśli i postawy nie zawsze odzwierciedlające Twoje nauczanie. Dziękuję Ci, że jesteś miłosierny, że kierowane dziś do mnie słowo jest bardzo pokornym zaproszeniem do refleksji, do przyjrzenia się sobie, przysłuchania się swoim pragnieniom i oczyszczania ich w jego świetle.
Pomóż nam, Panie, zbierać się i chodzić za Tobą.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski