Dobre Słowo, 28.02.2010 r.
W niebo...
Pocieszające dla kaznodziei, mającego trudność w głoszeniu Bożego słowa, jest to, co zanotował ewangelista Łukasz w dzisiejszej Ewangelii, że apostołowie obecni przy Jezusie snem byli zmorzeni. Skoro więc uczniowie zasnęli nawet przy Panu Jezusie, to taka sytuacja może się zdarzyć i przy głoszeniu Bożego słowa. Nie jest to czynność prosta, ale, dzięki Bogu, towarzyszy jej moc Ducha Świętego.
Co zrobić, by widzieć pogodne oblicze Boga? Słowo Boże daje dziś krótką odpowiedź: Patrz w niebo. Dosłownie i w przenośni. Potrzebujemy pogodnego oblicza Boga. Potrzebujemy kogoś, kto nam powie: Widzę cię. Dostrzegam cię. Nie zewnętrznie, ale wewnętrznie. Widzę całe twoje życie. Potrzebujemy kogoś, dla kogo można żyć, podnosić się każdego ranka i mówić sobie: Wstawaj, trzeba się zmierzyć ze światem. Nie dam się pokonać. Bóg ma takie spojrzenie. Tak na nas patrzy – pogodnym obliczem.
W jaki sposób słowo Boże chce nam to dziś przedstawić, zakomunikować? – W trzech odsłonach.
Pierwsza odsłona to Abram, starzec prawie stuletni, któremu Pan Bóg naobiecywał i który czeka, aż te obietnice się spełnią. Jest on po trudniejszym dialogu z Panem Bogiem. Tuż przed sceną dziś opisywaną, Pan Bóg obiecał mu: Będę ci błogosławił, nagrodzę cię, będę twoim obrońcą, na co Abram: Panie, cóż mi z tego? Ja nie mam syna. Nie mam potomka... I właśnie dziś Abram słyszy, że Bóg mu polecił wyjść z namiotu i mówi do niego: Spójrz na niebo i policz gwiazdy. Dziadziusiu –moglibyśmy powiedzieć – spójrz na niebo. Spojrzenie na niebo miało Abramowi uprzytomnić, kto jest Panem wszystkich sytuacji życiowych, kto to niebo stworzył, kto do niego mówi i kto nie złamie obietnicy. To Bóg, na którego słowa powstały niebiosa. Bóg potężny.
Policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić. Spacer z Bogiem. A potem dodał: „Tak liczne będzie twoje potomstwo”. Praktyczna zachęta: Nie bójmy się chodzić na spacer z Panem Bogiem. Może wieczorem? Spacer modlitewny z Panem Bogiem. Nie bójmy się patrzeć w niebo. I nie bójmy się patrzeć z perspektywy nieba na to, co dzieje się na ziemi. Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za wielką zasługę. Uwierzył, znaczy zaufał. Będzie jeszcze musiał wiele przejść w swojej wierze, ale Abram jest też kimś, kto patrząc na niebo, chodzi po ziemi, bo mówi do Pana: O Panie, o Panie, jak będę mógł się upewnić, że otrzymam go na własność? Że Twoje obietnice się spełnią? Chciałby się upewnić. Chciałby doświadczać, że jest widziany, obserwowany i mądrze prowadzony. I wtedy Pan Bóg poleca mu czynność, która w krajach Bliskiego Wschodu, szczególnie na tych ziemiach, na których się znajdował Abram, była czynnością symboliczną, a wiązała się z przelewaną krwią zwierząt. Krew to symbol bycia krewnym, kimś bliskim, zawarcia przymierza, wejścia w osobistą relację. To już nie jest Bóg teoretyczny, Bóg moich rodziców. To jest mój Bóg, historii mojego życia. Pan Bóg poleca wybrać trzyletnie zwierzęta – też ciekawy szczegół, muszą być w sile wieku. Abram ma je poprzerąbywać, żeby wypłynęła krew. Czyni to i czeka. To kolejna z zachęt Bożego słowa skierowana do wszystkich pokoleń: Czekaj na Boga.
Psalmista powie: Oczekuj Pana, bądź mężny, do niewiast należałoby powiedzieć: Bądźcie dzielne, nabierzcie odwagi i oczekujcie Pana. Niech to będzie silniejsze niż narzekanie, niecierpliwość, zniechęcenie. Oczekujcie. I Abram czeka. Grożą mu przy tym różne niebezpieczeństwa. Do mięsa zaczęło zlatywać ptactwo drapieżne, a Abram je odpędzał i gdy przyszedł koniec dnia, Abram zapadł w głęboki sen i opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka ciemność. Tak, w oczekiwaniu na Boga często wchodzimy, jak mówi Matka Teresa z Kalkuty, w gęstą ciemność.
Drogie siostry i bracia, słowo Boże nas nie oszukuje. Bóg przychodzi. Ale Bóg też przychodzi przez gęstą ciemność. Przez przekonanie, że chyba mnie opuścił, że odrzucił, że nie jestem już brany pod uwagę. Przychodzi przez rozczarowania, ból. Uczucia mówią nam coś innego. Uczucia podpowiadają, że jestem zostawiony sam sobie. Takie uczucia towarzyszyły Matce Teresie z Kalkuty, ale błagała w nich o modlitwę innych i sama się modliła, chociaż nie czuła kompletnie radości z tego, że się modli. Pisała do jego z kardynałów: Proszę o modlitwę. Żebym trzymała Boga za rękę i przez całą drogę szła tylko z Nim. Bardzo ważna podpowiedź: Kiedy oczekiwanie nam się nuży, kiedy nie umiemy się modlić, prośmy o modlitwę. Modlitwa jest niezmiernym wsparciem, światłem. Idąc przez gęstą ciemność – pisze ten, kto znał Matkę Teresę z Kalkuty – mocno trzymała Jezusa za rękę. Szła tylko z Nim, opierając się pokusie zapalania własnego światła. Zrozumienia tej sytuacji. Dzielnie odmawiając, oddania się własnym uczuciom. Szła drogą wyznaczoną jej przez Boga i zachęcała innych, by postępowali tak samo. Dzielnie odmawiała poddania się własnym uczuciom, które jej mówiły: Jesteś pozostawiona sama sobie.
Co robi Abram, kiedy uczucia przemawiają do niego? Kiedy opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go ciemność? – Czeka. I kiedy słońce zaszło, kiedy się wydawało, że wszystko się już skończyło, nastał mrok nieprzenikniony, ukazał się dym jakby wydobywający się z pieca i ogień niby gorejąca pochodnia i przesunęły się między tymi połowami zwierząt. Wtedy to właśnie Pan osobiście dotknął Abrama, zawarł z nim przymierze. Wtedy, kiedy wszystko wskazywało na to, że już Go nie ma, bo panuje gęsta ciemność.
Nie wiem, jako ksiądz, dlaczego Bóg wybiera takie chwile i takie sposoby, ale tak mówi Pismo Święte. Słowo Boga dla nas, chrześcijan, jak modlimy się dzisiaj w kolekcie, posłuszeństwo słowu Boga, oczyszcza nam serca i pozwala widzieć Boga w tych wydarzeniach, nawet w gęstym mroku. Mrok jest dla ciebie jak światło, mówi psalmista, zwracając się do Boga. Bóg wybiera często takie chwile, które wydają się całkowitym fiaskiem, i pozwala doświadczać Jego łagodnego oblicza, pogodnego spojrzenia na nas. Abram przeżyje jeszcze doświadczenie góry Moria, gdy będzie musiał złożyć w ofierze jedynego syna. Kiedy przez to przejdzie, zbuduje ołtarz i nazwie go: Pan widzi. Podkreśla: Bóg mnie widzi. Bóg widzi więcej. Bóg dostrzega więcej. Wierzę Mu. Ufam Mu. Bo Pan jest moim światłem – doda psalmista, zachęcając nas do modlitwy, a nie do intelektualnego rozważania, ludzkich tłumaczeń.
Pan moim światłem i zbawieniem moim, kogo miałbym się lękać? Pan obrońcą mego życia, przed kim miałbym czuć trwogę? Wydaje się, że psalmista jest jakimś chojrakiem. Świetnie mu idzie modlitwa. Nic bardziej mylnego. Posłuchajmy dalej, jak on wpatruje się w niebo: Usłysz, o Panie, kiedy głośno wołam, zmiłuj się nade mną i wysłuchaj mnie. I przyznaje się Bogu: Wiesz, dlaczego do Ciebie wołam, Boże? Bo odkryłem, że o Tobie mówi moje serce: „Szukaj Jego oblicza.” Bo odkryłem, że we mnie jest pragnienie Twojej miłości, cokolwiek się dzieje na zewnątrz, dlatego wołam i postanawiam: Będę szukał oblicza Twego, Panie. To jest trzecia podpowiedź Bożego słowa dzisiaj.
Po pierwsze – bądź posłuszny Bożemu słowu, po drugie – czekaj na przychodzącego Boga, bo On przyjdzie na pewno, po trzecie – szukaj. Będę szukał oblicza Twego, Panie. Ta drżąca prośba oddaje uczucia, które towarzyszą Abramowi, Matce Teresie z Kalkuty, towarzyszą nam, kiedy czujemy, że jakby Bóg przestał się nami zajmować, przestał nas widzieć: Nie zakrywaj przede mną swojej twarzy, nie odtrącaj w gniewie Twojego sługi. Ty jesteś moją pomocą, więc mnie nie odrzucaj. Psalmista dodaje niejako na wyrost, wbrew uczuciom, doświadczeniom, które się dzieją: Wierzę, że będę oglądał dobra Pana w krainie żyjących. Oczekuj Pana. Wyznaję wiarę.
Psalmista patrzy się w niebo, bo wie – jak mówi święty Paweł – że tam jest ojczyzna. Na ziemi nie mamy trwałego miejsca. W jednym z tekstów biblijnych czytamy takie zdanie: Gdy jestem z tobą, Boże, ziemia mnie nie cieszy. Jeżeli ktoś postępuje za Bogiem, to wcześniej czy później odkryje, że nie ma takiej radości na ziemi, która by zapełniła Jego serce. Wszystko jest jakieś przejściowe. Jeżeli ktoś postępuje za Bogiem, wie, że jego ojczyzna jest w niebie.
Spoglądanie w niebo dokonuje się również w Ewangelii św. Łukasza. Słyszymy dziś o Jezusie rozmodlonym tak poważnie, tak mocno, że Jego twarz się odmienia, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. Obok Niego znajdują się filary wiary, dzieci Abrahama, Mojżesz i Eliasz. Bóg ukazuje w swoim Synu przedsmak chwały nieba. Po co to czyni? – Kościół uczy, że ten fragment Ewangelii, wprowadzenie uczniów w to wydarzenie, było umocnieniem ich na przyszłość. Chyba zbyt często, z własnego doświadczenia, powtarzamy sobie, że chodzenie za Panem Bogiem to tylko cierpienia, trudy. Zapominamy, że Bóg nigdy nie da trudu, przed którym by nie umocnił człowieka. I umacnia. Piotra, Jakuba i Jana. Nawet wtedy, kiedy oni śpią.
Bóg nas umacnia – podkreślmy to z całą mocą – nawet gdy wydaje się, że pod krzyżem wszyscy apostołowie dostali jedynki, bo pouciekali. Jan poszedł na wewnętrzny dziedziniec, bo znał arcykapłana. Może traktowano go jak członka rodziny. Pod krzyżem stoi niekoniecznie jako uczeń. Wszyscy apostołowie pouciekali, dostali jedynki, ale Bóg ich umocnił. Piotr, kiedy dojrzeje, odwoła się po latach do tych doświadczeń i powie: Nie za wymyślonymi mitami postępowaliśmy. Widziałem Boga. Teraz widzę głębiej.
Jeżeli zatem spoglądamy na wszystkie doświadczenia z perspektywy nieba, samego Boga, to wcześniej czy później nabiorą one sensu. Będą miały wartość. Dzisiaj może są bezsensem. Bardzo ważne, by wpatrywać się niebo osobiście – w modlitwie.
Proszę wybaczyć na koniec osobisty akcent – małe świadectwo. Przed wstąpieniem do seminarium byłem tam na rekolekcjach dla maturzystów. Moim opiekunem był diakon, który miał poważne problemy. Nawet władze zastanawiały się, czy udzielić mu święceń. Odłożyły mu te święcenia w czasie. To też mądrość. W jego sercu było mnóstwo goryczy. Dużo nam, maturzystom, opowiadał, wyżalał się. Byłem wstrząśnięty, może i zgorszony, totalnie zmiażdżony. Pamiętam, że nie mogłem spać po tej rozmowie, poszedłem do kaplicy, klęknąłem sobie przed Panem Jezusem i mówię tak: Jezu, jeżeli to jest Twój pomysł, że ja mam być księdzem, to przekonaj mnie do tego. I bądź blisko.
Bóg chce osobiście spojrzeć nam w oczy i ukazać swoje pogodne oblicze. Bóg pragnie dotrzeć do naszego serca naprawdę, w osobisty sposób. On zaprasza nas dzisiaj, byśmy często spoglądali w niebo. Żebyśmy nie rezygnowali z modlitwy nawet wówczas, kiedy wydaje się, że nasze mówienie do Niego jest jak rzucanie grochem o ścianę.
Ksiądz Leszek Starczewski