Dobre Słowo, 18.02.2010 r.
Kochaj, słuchaj i lgnij do Pana – bo tu jest twoje życie
Czasem, w porywach szlachetnej, ale oderwanej od realiów pobożności, mamy takie przekonanie, że jeżeli robimy coś dobrego, to już się będzie układać, przestaną się pojawiać przeciwności, a jeżeli się pojawią, to tylko takie, które jesteśmy w stanie zrozumieć, ogarnąć, uporządkować. Nic bardziej błędnego, jeżeli czytamy i chcemy przyjąć jako prawdę słowa Ewangelii.
Niewykluczone, że także uczniowie trwali w takim przekonaniu. Patrząc na Jezusa, Jego poczynania, cuda, moc głoszonego słowa, a także na ludzi idących za Nim, mogli osiąść na takim wrażeniu i nim żyć. Tymczasem Jezus wypowiada słowa, które muszą wywołać u nich szok: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. To nie mogło się zmieścić w głowie, w pojęciach, w wyobrażeniach uczniów, którzy są pod ogromnym wrażeniem Jezusowej nauki, Jezusowych czynów. A jednak Jezus wypowiada te słowa, wcześniej pytając, za kogo Go ludzie uważają. Wypowiada te słowa, bo kto jak kto, ale On realia życia zna bardzo dobrze. Nie wypowiada ich po to, żeby straszyć, tylko żeby uczniowie mogli to usłyszeć, zanim się stanie. Jezus zapowiada, że tak będzie i że czuwa nad całą sytuacją.
Idąc zatem w stronę dobra, podejmując życie zgodne z nauczaniem Jezusa, stosując się do konkretnych Jego słów i wskazań, jesteśmy bardzo wyraźnie zapraszani do wzięcia pod uwagę wszelkich przeszkód, szczególnie tych, których nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. One nie sprawiają i nie mają sprawić w nas przekonania, że nie ma sensu iść dalej. Jeżeli idziemy za Jezusem, to im więcej przeszkód nieogarniętych, zupełnie niewyobrażalnych – tym bardziej otrzymujemy potwierdzenie, że obrana droga jest właściwa. Tak to funkcjonuje.
Gdy idziemy za Jezusem, musimy wpisać w życie straty w naszym myśleniu, w pojmowaniu tego, co jest szczęściem życia. Te straty Jezus krótko nazywa krzyżem: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. To krzyż różnych niedogodności związanych z drogą życia, które codziennie otwiera przed nami Pan Bóg i pokazuje tak, jak przed ludem kroczącym do Ziemi Obiecanej: Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Przed nami też ciągle są otwierane te same pakiety. Jesteśmy rozciągnięci między pragnieniami, a oskarżeniami, między pojęciem szczęścia i nieszczęścia, między życiem, a śmiercią. Nieraz jedziemy w tych naszych wyborach jak po bandzie. Tak to funkcjonuje. Co dzień tak się przed nami otwiera świat, otwiera życie.
W tym wszystkim słowo bardzo wyraźnie zaprasza nas do tego, aby iść i przyjmować miłość Boga. Nie bać się przyjmować miłości Boga w warunkach życia, szczęścia, śmierci, nieszczęścia, wierności, grzechu, podłości i szlachetności, której nie brak każdemu z nas naokoło i w nas samych. Bardzo wyraźnie zaproszeni jesteśmy do tego, żeby po pierwsze kochać Boga, po drugie słuchać Jego głosu i po trzecie, co jest związane z miłością rodzącą się ze słuchania Jego słowa, lgnąć do Niego. Bez względu na to, co się dzieje, jakkolwiek wygląda życie, mam lgnąć do Niego. Dlaczego? Bo tu jest nasze życie i długie trwanie. Mam lgnąć do Pana, nawet będąc całkowicie pobrudzonym, pobabranym, nosząc na sobie przekonanie o wszelkich grzechach, jakie mogliśmy już popełnić, czy wybrać. Jedna ze świętych mówiła: Chociażbym miała na sobie wszystkie grzechy potępionych – rzucę się w ogrom Twojego miłosierdzia. Błogosławiony człowiek, który tak ufa Panu, a może dokładniej trzeba by powiedzieć: Błogosławiony, kto chce tak ufać Panu, kto pragnie w ten sposób iść za Nim. Bo kto chce zachować swoje życie, kto chce układać je według słów innych niż wskazówki ewangeliczne, ten je będzie tracił, a kto straci swe życie z powodu Jezusa, ten je zachowa.
To jest dopiero korzyść, stracić życie z powodu Jezusa. Ilekroć je tracimy? Tylekroć, ilekroć wracamy do Pana wbrew sobie, wbrew przekonaniom, że: Nie, po tym grzechu, po tych przeciwnościach, które mnie pokonały, nie ma sensu wracać do Boga. Przecież bez sensu jest Go obrażać, parodiować wiarę. Najzwyczajniej w świecie byłoby niedorzecznością zwrócić się teraz do Boga. Byłoby to bezczelne. Zaprzeć się siebie samego, znaczy być bezczelnym wobec siebie samego, wrócić do Boga i lgnąć do Niego, bo tu jest nasze życie.
Drodzy odbiorcy Dobrego Słowa, dziś słowo staje przed nami z propozycją bycia bezczelnym względem siebie samego, czyli zaparcia się siebie samego, tych wszystkich podpowiedzi, oskarżeń, które mówią: Daj sobie już z tym wszystkim spokój. Słowo oczekuje od nas konkretnej odpowiedzi, dotyczącej po pierwsze miłości.
Czy ciągle wyrażamy Panu Bogu zgodę, by nas kochał w warunkach, w których jesteśmy?
Po drugie rodzi się pytanie o posłuszeństwo Jego słowu, o wierność, o powroty do wierności Jego słowu.
Jak jest z rozważaniem Bożego słowa, ze słuchaniem go?
Czy chociaż fragmencik tego słowa gdzieś we mnie zostaje?
Czy jest we mnie świadomość, że chociażbym je zaniedbywał, bo będę zaniedbywał – mam wracać.
Po trzecie, czy lgnę do Jezusa, w Nim upatrując życia, nawet gdy wydaje mi się, że wszystko, co do tej pory robię, jest stracone?
Bóg ma moc odzyskiwania w nas wierności, posłuszeństwa, jeśli tylko przez tę świadomość, która z Bożego słowa w nas chce się budzić, lgniemy do Niego, wracamy do Niego. Do tego nas dzisiaj zachęca słowo: Słuchaj Jego głosu, lgnij do Niego; bo tu jest twoje życie.
Tu jest twoje miejsce, droga siostro i drogi bracie, bez względu na to, jak się oceniasz, jak się widzisz, co z tobą dzieje się w życiu.
Ksiądz Leszek Starczewski