Dobre Słowo 31.01.2010 r. – IV niedziela zwykła, rok C
Idź dalej!
Niebywałą sztuką jest wyjaśniać Boże słowo tak, aby trafiło ono do bardzo szerokiego grona odbiorców, począwszy od najmłodszych, a skończywszy na osobach najbardziej doświadczonych w latach, nie wyłączając mnie samego, bo – jak uczy Kościół – Boże słowo ma przede wszystkim trafić do księdza. On jest pierwszym jego słuchaczem.
Ale oprócz ludzkich możliwości jest jeszcze działanie Bożego Ducha, posyłanego Kościołowi. To On, w sobie właściwy sposób, przyczepia łaskę do słowa. Tylko wiara pozwala to słowo głosić.
Z dzisiejszej Ewangelii wynika, że dobre kazanie to takie, po którym ludzie wstają, unoszą się gniewem i wychodzą z kościoła. Takie kazanie głosi Jezus.
Wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali się z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. Taki skrót dzisiejszego Bożego słowa.
No właśnie, co takiego Jezus powiedział? Czym wprawił w gniew swoich słuchaczy, bo na pewno ich nie uśpił? Niektórzy z księży – nie wyłączam z tego siebie – mają tę „łaskę”, że usypiają wiernych, ale są i takie osoby, które z natury na początku kazania po prostu mówią: Ja teraz śpię.
Co takiego zrobił Jezus, że lud tak zareagował na Jego pierwsze, prymicyjne, kazanie? – Jezus jest bardzo czytelny, konkretny, wpisuje się w codzienność. Mówi: Dziś Bóg działa. Nie bądź na to obojętny. Bóg działa dziś. Gdzie działa? – W twoim życiu. – W moim życiu? – Tak. – W takim, jakie ono teraz jest? – Tak. – Z tym wszystkim, co rozumiem i czego nie rozumiem? – Tak. Dziś działa. – I co z tego wynika? – Idź za Nim, nawet jeśli Go nie rozumiesz czy wydaje ci się, że posiadłeś już całą wiedzę o Nim.
Jezus jest bardzo wyrazisty w swoim głoszeniu Bożego słowa. Nie jest mdły.
Ponad tydzień temu prowadziłem dość długą rozmowę z pewnym pustelnikiem, bardzo wyciszonym, rozmodlonym człowiekiem, niezwykle pokornym. Kiedy mówił mi o Panu Bogu, to widziałem, z jakim drżeniem i delikatnością starał się, żeby czasem nie dotknąć czy nie speszyć tajemnicy, jaką jest Bóg. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Powiedział mi, że odkrywa, iż ludzie odchodzą od chrześcijaństwa dlatego, że jest mdłe. Tak bywa przedstawiane. Nie jest ukazywane jako walka, jako coś, co dotyka realiów życia, ale jako coś porządnego – pobożni ludzie wszystko mają w życiu ułożone, nie mylą się, nie gubią, zawsze są w porządku.
Kiedy słuchamy dzisiejszej Ewangelii, stwierdzamy, że rzeczywiście coś w tym jest.
Jezus wkłada kij w mrowisko, bo przemawia do pobożnych ludzi, którzy co szabat słuchali w synagodze Bożego słowa. Przemawia do ludzi porządnych, ułożonych, dopiętych na ostatni guzik – krawaciki zawiązane pod szyją, rączki idealnie złożone. Przemawia do nich mówiąc bardzo wyraźnie: Słuchajcie, dziś działa Bóg, dziś przemawia do was Bóg – przemawia do waszych upadków, do waszego dramatu, jakim jest grzech – i mówi: Chodźcie za Mną, wychodźcie z waszych grzechów. Nie liczcie, ile razy wychodzicie, ale wychodźcie z waszych grzechów, bo ubogim głoszona jest dobra nowina, bo wszyscy skuci kajdanami swoich życiowych porażek słyszą od Boga: Idź dalej!
Ja jestem kimś, kto wymaga nawrócenia? – Tak reagują mieszkańcy Nazaretu. – Ja nie potrzebuję się nawracać. To wszystkie moje sąsiadki potrzebują nawrócenia. To szefa trzeba zmienić, nie mnie. To moich podwładnych, rodziców, dzieci trzeba zmienić, a nie mnie. Księdza trzeba zmienić, Kościół, ale nie mnie!…
Tak reagują porządni ludzie. Mają przepis na wszystko. Jest to niebywałe. Kiedyś wychodziłem ze sklepu i dwóch panów, którzy czekali na „kieliszek chleba”, reformowało świat. Opowiadali o tym, jak jest źle, co trzeba zmienić w państwie, w rządzie. Niesamowite, jak potrafimy wszystkich zmieniać. Ja, jako ksiądz, też tak mam. Przecież nie mówię tego jako ktoś daleki od tego słowa. A Jezus wzywa: Dziś mówię do ciebie. Tkwisz w dramacie grzechu. Nie daj się oszukać, że jest wszystko dobrze. Nie daj się uśpić przekonaniu, że wystarczy się wyspowiadać i już się jest całkowicie wolnym od utrapień, a jak się nie jest wolnym od utrapień, to znaczy, że jest się nie w porządku. – Nie. Jakkolwiek się czujesz, jesteś kochany, dziś, bez żadnego odwołania. Jesteś przez Boga kochany absolutnie, nieustępliwie, natarczywie, tylko idź dalej.
Tak to jest, że ci, którzy często słyszą o Bożej miłości, w pierwszej chwili chcieliby powiedzieć: piękne, pełne wdzięku słowo. Cudowne. Kiedy się słucha Hymnu o miłości z Listu św. Pawła do Koryntian, czytania, o które zabiega wielu nowożeńców, wydaje się, że jest to takie naiwne – miłość wszystkiemu wierzy, jest cierpliwa, taka głupiutka, taka, która nie musi cierpieć… Św. Paweł tak nie mówi. Pisze o czymś zupełnie odwrotnym. Boża miłość cierpliwa jest i łaskawa. Ona potrafi nieskończenie czekać. Nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie robi czegoś, żeby się popisać, nie unosi się pychą, nie szuka swego. Bóg tak naprawdę szuka naszego dobra. Nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. Taką miłość ma Bóg. My takiej nie mamy. My możemy się od Niego takiej miłości uczyć upadając, powstając, złoszcząc się, kłócąc – tak jak Jeremiasz, o którym dziś słyszymy w pierwszym czytaniu. Był to młody prorok, chłopak, którego Bóg powołał. Odkrył on, że wejść w relację z Bogiem, oznacza wejść w walkę. Przeklinał nawet dzień, w którym się urodził.
Bóg swoją miłością dotyka realiów. Mówi do nas tak, jak do Jeremiasza: Zanim cię ukształtowałem w łonie matki, zanim twoja mama ucieszyła się bądź nie – różnie bywa w życiu – tym, że będzie dziecko, znałem cię. W innym miejscu Pismo powie: Nawet, jeśli zapomniałaby o tobie twoja mama, to Ja nie zapomnę. Choćby cię opuścił twój ojciec i matka, Ja tego nie zrobię.
Pan mówi do Jeremiasza i do nas: Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, poświęciłem cię – jesteś moją świętością, rozumiesz? Możesz być dla wszystkich nikim, ale dla Mnie jesteś całym światem – mówi przez proroka do każdego z nas, bo życie każdego z nas tak jest traktowane.
Ustanowiłem cię prorokiem dla narodów. Właśnie ty masz pokazywać – mówi Pan do każdego z nas – że Bóg dotyka realiów, a nie jakiegoś wyobrażenia o Bogu, o tym, że chyba już powinienem być porządny, że już powinienem to czy tamto zrobić, już z tym powinienem nie mieć problemu, to powinienem mieć poukładane… Nie. Dotyka tego, co jest realne, co jest niepoukładane.
Ustanowiłem cię prorokiem, abyś pokazywał ludziom twoją szarpaninę z Bogiem, jaką masz, Jeremiaszu.
Jeremiasz uciekał od tej misji, a kiedy przyszło mu głosić słowo wśród ziomków, gdzie mógł liczyć na oparcie, na zrozumienie, wszyscy go opuścili. W pewnym momencie po prostu się zniechęcił. W tej goryczy powiedział sobie, iż już nie będzie przemawiał w imię Boga. Ale odkrył coś niebywałego, że zniechęcenie, które zagościło w jego sercu i go miażdżyło, rozszarpywało, jest słabsze od Bożej miłości.
Jeremiasz słyszy: Przepasz swoje biodra, stań do walki, mierz się ze światem każdego dnia. Nie będzie ci się chciało, nie będziesz miał sił. To tak jak wielu po feriach nie chce się wracać do pracy czy do szkoły. Choć dla niektórych ferie się dopiero zaczynają, a niektórzy ferii w ogóle nie mieli J.
Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Mówi dalej niesamowitą rzecz: Nie lękaj się ich. Bóg wie, że człowiek się boi.
Często się nam wydaje, że gdybyśmy troszeczkę inaczej postępowali czy też gdybyśmy poukładali sobie pewne rzeczy, to jakoś nasze relacje z Panem Bogiem byłyby lepsze, że Pan Bóg byłby czytelniejszy, zrozumiały, bardziej do przyjęcia, popełnialibyśmy mniej błędów, bylibyśmy bardziej otwarci na ludzi… Nie, tu nie o to chodzi. Chodzi o miłość, o przyjmowanie miłości. Bo można oczywiście wszystko rozdać na jałmużnę i wystawić ciało na spalenie, podjąć jakieś ofiary, cierpienia, a nie przyjmować miłości. Nic się wtedy nie zyskuje. Można mówić różnymi językami, posiadać stuprocentowe wykształcenie, wiedzę taką, że hej, a nie mieć miłości i człowiek staje się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Jeśli nie ma przyjmowania miłości Boga, która dotyka realiów dziś, teraz, jest się nikim. Mało tego, można mieć wszelką możliwą wiarę, pobożność, tak, że góry by się przenosiło. Gdy nie ma miłości, jest się niczym. Jeśli nie przyjmuje się miłości Boga dotykającej konkretnych realiów życia, jest się niczym.
Jestem zafascynowany Matką Teresą z Kalkuty i jej zapiskami z nocy ciemnej, wydanymi w książce Pójdź, bądź moim światłem. Jest to gruba książka, ale można ją fragmentami czytać, rozważać. Ta kobieta, jak wiemy, rzuciła wszystko, gdy usłyszała w pociągu jakiś głos: Zostaw to wszystko, zajmij się biednymi. Nie potraktowała tego jako głupoty, ale jako wezwanie do tego, aby pójść dalej. – Bóg się tym zajmie, ja mam iść dalej. – Jak wiemy, zbierała żebraków z ulicy. Pewnie słyszeliśmy, że kiedy chodziła i zbierała datki na hospicjum, trafiła na jakiegoś wypitego biznesmena. Poprosiła o pieniądze na dzieci, na hospicjum, a ten ją opluł. Ona podziękowała, wytarła się i powiedziała: To dla mnie, a teraz prosiłabym o coś dla dzieci.
Moglibyśmy powiedzieć, że ta kobieta była majstersztyk, jeśli chodzi o moralność. Miała wszystko dopracowane. Tymczasem mówiła wyraźnie: Czuję, jak Bóg do mnie mówi: „Nie jesteś moim dzieckiem”. Jedyne, co mam przed sobą, to ciemność. I dodaje: Choć się tak czuję, choć na zewnątrz wygląda, że wszystko jest w porządku – była pełna pogody, jednak wewnątrz miała piekło – nie zrezygnuję z przyjmowania Boga w Komunii Świętej.
Razem z psalmistą prośmy najpierw o to, abyśmy dotknąwszy naszych realiów, jakkolwiek teraz one wyglądają – czy życie wydaje się nam kartką papieru, którą trzeba zgnieść, wyrzucić do kosza, czy wydaje się nam pełne rozkwitu – nie zapomnieli, że chrześcijaństwo i chodzenie za Chrystusem nie są mdłe. To jest walka, wysiłek. Ale w tej walce Bóg jest siłą i obroną, czyni nas twierdzą warowną – jak obiecał Jeremiaszowi – kolumną ze stali, murem spiżowym przeciw całej ziemi.
Bóg mówi: Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć. Jezus doda nawet: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą.
Prośmy razem z psalmistą: W Tobie, Panie, ucieczka moja. Wyzwól mnie i ratuj w Twej sprawiedliwości – Ty mnie usprawiedliwiaj. Nie daj, abym zatrzymał się na swoich pragnieniach czy też oskarżeniach. Nakłoń ku mnie ucho i ześlij ocalenie. Ocal mnie przed moją fałszywą pobożnością. Bądź dla mnie skałą schronienia – bo czasem Cię po prostu nie będę czuł, będziesz zimny, ale bądź skałą, na którą się wdrapię; psalmista mówi w innym miejscu: Wprowadź mnie na skałę zbyt dla mnie wysoką – I zamkiem warownym, aby mnie ocalić, bo Ty jesteś moją opoką i twierdzą. Boże mój, wyrwij mnie z rąk niegodziwca, którymi są moje oskarżenia, moje przegrane życie, ataki.
Ty, mój Boże, jesteś moją nadzieją, Tobie ufam od młodości. Ty byłeś moją podporą od dnia narodzin, od łona matki moim opiekunem.
«Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli».
Ksiądz Leszek Starczewski