Dobre Słowo 27.09.2010 r.
Pan Bóg za „coś”?
Ojcze, uzbrój nas mocą z wysoka – mocą pokory i uległości wobec słowa, które przez Jezusa kierujesz do nas. Daj nam doświadczyć wielkiej siły, wsparcia i radości z tego, że możemy słuchać i rozważać słowo, które wprowadza nas w realizm życia.
Bóg kocha miłością bezinteresowną i nie ma szans, żeby rozpoznać Go inaczej, jak tylko ucząc się miłości. Ta miłość potrafi dostosować sposób wyrażania siebie do sytuacji i potrzeb człowieka. Tak działa Bóg – w realizmie. Wie, w jakim momencie życia jesteśmy. Rozpoznaje nasze myśli i wchodzi w to. Żeby przyjąć naukę mądrej, bezinteresownej miłości, potrzebna jest uczciwość i szczerość.
Psalmista z przekonaniem woła: Wysłuchaj modlitwy moich warg nieobłudnych. Mówię do Ciebie uczciwie, tak jak to widzę i przeżywam. Bez ściemniania i polerowania – tak jak to przeżywam. I to jest miejsce spotkania z Bogiem.
Jedna z myśli, która przyszła uczniom Jezusa do głowy: kto z nich jest największy, to uczciwe nazwanie ich etapu chodzenia za Jezusem. Okazuje się, że ta wspólnota nie jest pozbawiona chęci pokazania, kto jest najlepszy, kto ma najwięcej charyzmatów i najlepiej służy innym. Nie jest pozbawiona i zazdrości – zaraz wyskoczy Jan, umiłowany uczeń Jezusa.
Dziś słowo Ewangelii chce do nas dotrzeć z tym, jaki sposób Jezus znajduje, żeby ten etap, na którym są uczniowie, uwzględnić, prześwietlić swoją mocą i przemienić. Wiemy, że wszyscy z grupy Dwunastu tę lekcję zaliczą – poza Judaszem, który na ochotnika odszedł od rozumienia Jezusa jako Zbawiciela, a nie jako politycznego, doraźnego rozwiązywacza problemów. To jednak nie stanie się od razu. To jest proces. Jezus rozpoznaje myśl, która zaczyna nurtować serca uczniów. Niewykluczone, że spowodowana jest ona tym, iż uczniowie nie bardzo rozumieli, dlaczego akurat Jan, Jakub i Piotr poszli z Jezusem na Górę Przemienienia. Zrodziła się więc myśl, że ktoś tu musi mieć większe znaczenie, jakiś prestiż. Obudziło się pragnienie bycia kimś zauważonym i zazdrość o to, że to nie oni zostali wybrani. Jezus, znając myśli ich serca, zbliża się do tego stanu, bierze dziecko, czyli kogoś, kto nie ma w społeczeństwie żadnego znaczenia, stawia je przy sobie, w swojej bliskości, i mówi: Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Tego, który kocha miłością bezinteresowną. Przyjmuje lekcję miłości, która pozwoli mu wzrastać, czerpać z życia i cieszyć się nim. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki.
Jezus przez to bardzo wyraźnie daje punkt odniesienia do pragnienia bycia zauważonym, bycia wielkim. Nie gasi tego pragnienia. Oczyszcza je i daje właściwy punkt odniesienia. Jeżeli chcesz doświadczać wielkości, to więcej ufaj – jak dziecko. Niech nie będzie dla ciebie priorytetem to, czy cię zauważą i docenią. Jak słucham tych słów, to aż we mnie coś kipi, bo przecież nie raz czekam, aż ktoś przyjdzie i powie: O, to, co ksiądz powiedział, jest takie mądre, ma znaczenie dla mojego życia. Kipi. Dlaczego? – Bo egoizm musi umierać. Musisz schodzić na inny plan. Trzeba, żeby On wzrastał, a ty, żebyś się umniejszał. Ale to daje prawdziwą wielkość i moc.
I druga kwestia – zazdrość. W każdej wspólnocie – rodzinnej, małżeńskiej – ona musi być, bo jest uczuciem bardzo niekochanym, ale napędzającym. Trzeba pokochać zazdrość. Jeśli się budzi, to ma swój powód. Muszę wiedzieć, że chcę przeoczyć coś, co otrzymałem od Boga lub to zawłaszczyć, czyli samemu tym dysponować.
Zazdrość wypływająca ze słów Jana – Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami – nawiedza każdą wspólnotę i trzeba się z nią liczyć. Trzeba ją rozpoznać i zwrócić się z nią do Jezusa: Jezu, ja zazdroszczę. Przykro mi bardzo, że nie mówię Ci na samym starcie, że jesteś piękny i uroczy, że kocham Cię całym sercem. Ja Ci po prostu mówię, że Ci zazdroszczę. Mało tego. Ja jestem zazdrosny o Ciebie, o relacje innych osób do Ciebie. Im bardziej przedstawiamy te niekochane uczucia Panu Bogu, tym jest większa szansa, że On obudzi w nas siłę, która sprawi, że zazdrość nie przejdzie w postawę niszczącą, ale budującą.
Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami. Pozwólcie im też istnieć. Pozwól istnieć tej osobie, której zazdrościsz. Bo tak naprawdę nie będzie rozwiązaniem to, że ją wyeliminujesz poprzez słowa, przykre uwagi, czy – oby Pan Bóg obronił nas przed takimi zamiarami – przez fizyczne unicestwienie bądź psychiczne stłamszenie. Dobrze wiesz, że nie rozwiążesz problemu, tylko go spotęgujesz. Pozwól odkryć w sobie zazdrość i zbliż się z nią do Jezusa.
Siostro, bracie, czy będąc w jakiejś wspólnocie nie jesteś zazdrosny o kogoś? Czy jesteś zazdrosny o relacje innych osób z Jezusem? Czy twoją pozycję w jakiejkolwiek wspólnocie rodzinnej, kościelnej, konsultujesz z Jezusem? Czy przedstawiasz Mu pragnienia i myśli twojego serca? Czy wiesz, że On ich nie zgasi, ale oczyści? Czy wiesz, że będzie szczypało i bolało? Słowo Boże zaprasza, żebyś przyjął tę wiedzę.
I ostatnia rzecz, która w mądrej miłości Pana Boga chce nam być dziś objawiona. Pan pragnie się z nią do nas zbliżyć, żeby zniszczyć błędne wyobrażenia o Nim. Jest to fragment z Księgi Hioba, którą w Liturgii Słowa będziemy rozważać.
Szokujące zdanie: Zdarzyło się pewnego dnia, gdy synowie Boży udawali się, by stanąć przed Panem, że i szatan też poszedł z nimi. „Skąd przychodzisz” – Bóg podejmuje dialog z szatanem i nagle okazuje się, że bierze na celownik kogoś, kogo podpowiada Mu szatan. Szokujące. Gdyby wziąć to dosłownie albo zrozumieć bez wniknięcia w mentalność piszących, to jest to tragedia. Niestety wiele osób tak robi.
Pamiętam jedną z uczennic, która wzięła to tak dosłownie, że nie chciała słuchać żadnego tłumaczenia. – Bóg jest kimś, kto dogadał się z szatanem co do mojego życia i teraz będzie sobie mnie próbował. Jestem na celowniku.
Trzeba wiedzieć, że autor ubrał to w słowa, przedstawił jako naradę, bardziej zrozumiałą dla osób, które wiedziały, że jest jakiś władca i ma do dyspozycji osoby którymi może się posługiwać. Jeżeli jest mądry, to posługuje się nimi ku dobru swoich podwładnych. W tym obrazie chce do nas dotrzeć główna prawda, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu, jest pod czujnym okiem Opatrzności Bożej.
Hiob w tej odsłonie to ktoś, kto pokazuje nam drogę, na którą mamy i my wkroczyć. Jest to droga naszej relacji z Panem Bogiem, na której powinniśmy sobie stawiać pytania: Czy jestem przy Bogu za coś, czy dlatego, że jest Bogiem? Czy służę Mu interesownie?
Zastanawiałem się kiedyś, czy gdyby Pan Bóg odebrał mi to, co dał w uzdrowieniu, czyli przekonanie, że głoszenie słowa Bożego jest moim środowiskiem życia, a nie wymysłem, to czy ja byłbym Mu wierny? Bo to też jest dar.
Zapytaj się, siostro, zapytaj się, bracie, co trzyma cię przy Panu Bogu i czy to jest coś interesownego. Czy gdyby dziś ci to odebrał, to zostałabyś przy Nim? Czy trzyma cię „coś za coś”?
Jesteśmy zaproszeni na drogę. Podkreślam to z całą mocą, bo w pewnym momencie możemy stanąć i odezwać się zupełnie inaczej niż Hiob, który, gdy wszystko, co miał, zostało wykoszone, wstał i powiedział: Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Pan dał i Pan zabrał. Niech będzie imię Pana błogosławione. Możemy powiedzieć np. Ja nie jestem taki jak Hiob. Jeżeli tak jest, to jest to uczciwe postawienie sprawy dopóty, dopóki chcemy poddać się działaniu słowa, które ma nas oczyścić i uczynić wiernymi Bogu nie za coś, ale dlatego, że to jest Bóg. Kocham cię nie dlatego, że powiedziałeś mi dzisiaj coś miłego, tylko dlatego, że cię kocham bez względu na to, co powiesz.
Słowo chce nam odkryć Boga, który czuwa nad wszystkim, nie bawi się, po dogadaniu z szatanem, naszym życiem, tylko, jeśli dopuszcza działanie złego, to w miejscach, które wyjdą nam na dobre. Bóg chce, za cenę poświęcenia siebie samego, ukazać nam swoją bezinteresowną miłość i takiej miłości nas uczyć.
Pozwól Mu się uczyć miłości przez wszystkie wydarzenia dziejące się w twoim życiu. Nawet gdy wydają ci się one tak sprytnie dograne, że jesteś przekonany, że jest to dogadanie się Boga i szatana bez twojej zgody. Pozwól Mu kształtować twoje życie przez wszystkie wydarzenia, również i przez te, które są dla ciebie kompletnie niezrozumiałe.
Marcin Jakimowicz w rozważaniach do dzisiejszego słowa składa małe świadectwo: Ja przypisuję Bogu nieprawość każdego dnia. Jak długo będą się powtarzały w moim życiu podobne zawirowania? – pytałem kiedyś, po ciężkiej próbie, spowiednika. – Tak długo, aż przestaniesz w głębi serca oskarżać o nie Boga, niewinnego Baranka.
Panie, dziękujemy Ci za dar Twojego słowa, w którym zapraszasz nas do refleksji i do pokory w odkrywaniu Twoich sposobów kształtowania w nas miłości bezinteresownej. Dziękujemy Ci za to, że uczysz nas cierpliwości do siebie nawzajem i że jest czas na wszystko, również i na dochodzenie do tej postawy, która stała się udziałem Hioba: Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Pan dał i Pan zabrał. Niech będzie imię Pana błogosławione.
Ksiądz Leszek Starczewski