Dobre Słowo 17.04.2010 r.
Aby się słowo Boże skutecznie rozszerzało
Przypomina mi się parafia Minoga, w której głosiłem słowo Boże. Jechałem tam nastawiony buńczucznie, a wyjechałem bardzo ubogacony. Nigdy jeszcze nie byłem tak bardzo nieprzygotowany do rekolekcji, jak wówczas, a jednocześnie nigdy nie byłem taki spokojny.
Z parafią Minoga wiążą się dwie rzeczy. Pierwsza to sytuacja, kiedy ktoś zapytał: Widać mi nogę? :) Druga miała miejsce w kuchni, kiedy rozmawiałem z bratowymi księdza proboszcza i jego braćmi. Po zjedzonym posiłku chciałem odnieść talerz, sprzątnąć po sobie, a pani, która była po pierwszej nauce rekolekcyjnej, mówi do mnie: O nie, proszę księdza, tak nie będzie. Ja na głoszeniu kazań się nie znam, natomiast sprzątanie należy już do mnie.
Kojarzy mi się to z dzisiejszym czytaniem z Dziejów Apostolskich. Funkcje są podzielone. Nie może być tak, że ksiądz musi się znać na wszystkim. Posługujący słowem ma przede wszystkim głosić słowo, być specjalistą od kontaktu z Bogiem, ma ku temu kontaktowi prowadzić. Dlatego wybaczajmy naszym prezbiterom sytuacje, kiedy przekraczają swoje kompetencje i nie dają innym sposobności do dobrych uczynków.
Słowo Boże ma się rozszerzać, bo jest to podstawa do tego, aby budziła się w nas ufność, abyśmy mogli uzyskiwać łaskę, światło od Boga, wsparcie na każdy dzień, na każdą chwilę. Bo słowo Boże jest wsparciem.
Jeżeli śpiewamy w psalmie: Okaż swą łaskę ufającym Tobie, to moglibyśmy zapytać, komu dziś ta łaska przypadnie? Kto w tej chwili ufa bardziej Bogu niż sobie, niż swoim zniechęceniom? Ja także sam siebie o to pytam, czy dziś ufam bardziej Bogu, iż to On prowadzi to rozważanie, czy też ufam sobie? Czy ty, siostro, bracie, ufasz w tej chwili Bogu, że to On do ciebie przemawia, do ciebie przychodzi, że w tobie chce wzniecić wiarę, czy też ufasz sobie, swoim możliwościom, że masz tyle spraw do załatwienia, że ty tego nie czujesz, że kompletnie nie układa ci się to w całość?...
Trzeba głosić słowo Boże, bo ono ma się rozszerzać. Trzeba głosić je w porę i nie w porę. Ostatnio doświadczam mądrości i mocy Bożego słowa mówiącego, że ma się je głosić nie w porę. Kiedy kapituluję, absolutnie nie chcę głosić słowa, pytam: Komu to jeszcze może być przydatne? Daj sobie spokój, są ważniejsze sprawy… – pojawia się słowo: Głoś także nie w porę. Im więcej w słowie Bożym konkretnych wskazań, upomnień, tym będzie większy opór wobec słowa. Bo kiedy słowo jest głoszone tak, że wszystkim pasuje, to znaczy, że nie jest to słowo Boże. Jeżeli to słowo jest głoszone tak, iż wszystkim się podoba, a nie wzywa do nawrócenia, to nie jest to Ewangelia, to nie jest ewangelizacja, bo słowo ma zawsze wzywać nas do nawrócenia. Czy zawsze ma to robić w sposób gwałtowny? – Nie. Bo wzywać do nawrócenia oznacza czasem łagodnie pociągnąć jeszcze bliżej. A czasem rzeczywiście oznacza mocno wstrząsnąć, obudzić z jakiejś mglistej, mdłej pobożności.
Jeżeli bardzo wielu kapłanów przyjmowało wiarę, to może i nam uda się tę wiarę przyjąć. Bo i dziś trzeba ją przyjąć. Bo słowo jest w tej chwili głoszone, bo i dziś potrzebujemy wsparcia, łaski. Śpiewamy w psalmie i prosimy: Okaż swą łaskę ufającym Tobie. Załapiemy się na to? – O własnych siłach nie. My mamy prosić nawet o to, abyśmy umieli prosić. Nawet nie umiemy się modlić tak, jak trzeba. Ale Bóg zajął się także i tym, bo posyła swojego Ducha.
Okaż swą łaskę ufającym Tobie.
To jest pierwsza odsłona Bożego słowa. Nie zapomnijmy także, iż przez proste czynności, przez posługiwanie w kuchni, też głosi się Boże słowo, jeśli tylko wkłada się tam serce. Jeżeli nie chce się przez to samemu błyszczeć, ale dać dobro i wypełnić dobry uczynek, także głosi się słowo Boże – naszą postawą, zaangażowaniem, wszystkim. Nieraz mówiliśmy: czy skrobiesz ziemniaki, czy projektujesz katedry, w każdym miejscu Bóg okazuje łaskę i możesz się tam zbawić. Zależy to od wkładanego w tę czynność serca.
Druga odsłona. Jan opisuje zdarzenie, które właściwie wielką rewelacją nie jest. Przedstawia je bardzo szczegółowo. Następuje to zaraz po rozmnożeniu chleba, kiedy ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus. Krzyczeli, że jest prawdziwym Prorokiem, który miał przyjść na świat. Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, by obwołać Królem. A On usunął się znów na górę.
Jezus idzie na górę i szuka samotności, jakby pewne rzeczy chciał sobie uporządkować. Myślałem, że miał może także taką pokusę – nie to, żebym chciał dopisywać kolejny fragment Ewangelii – że oto pojawia się tłum, że ludziom podoba się to, co Jezus mówi, że może ich teraz zbawi… Może przyszła taka pokusa, iż jest to ten moment: Daj się obwołać Królem, bo przecież masz być Królem… Niedopisana scena ewangeliczna, którą w tym momencie możemy tworzyć... Być może.
Jezus usunął się na górę, żeby sprawę omówić z Ojcem. Ale usuwa się z Sercem przepełnionym ludźmi, a szczególnie Dwunastoma, którzy wsiadłszy do łodzi, przeprawiali się przez jezioro do Kafarnaum. Jezus też ich tam nosi, też ich obserwuje, widzi, nawet, kiedy oni nie widzą, że ich widzi, kiedy stwierdzają, że Jezus jeszcze do nich nie przyszedł. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł. Mógłby już przyjść. To się staje nieznośne. Nastały ciemności, jezioro burzy się od silnego wiatru, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł.
On jest z nimi obecny. On bardziej ich pilnuje, niż mogą to sobie wyobrażać. Oczywiście, chcieliby odczuwać to, że są pilnowani, chcieliby widzieć, chcieliby Go doświadczać w tym momencie, chcieliby, żeby nie było żadnych problemów, żeby odwołano burzące się od silnego wiatry jezioro, żeby odwołano ciemności, bo chcieliby mieć jasny ogląd rzeczywistości. Wystarczy, że Jezus ma jasność. To On jest światłością świata.
Jezus tak naprawdę nie zostawia uczniów. Mało tego – nie odwołuje burzy. Oni zmagają się dotąd, dokąd mogą się zmagać. Robią tyle, ile mogą zrobić. W życiu jest podobnie. Dziwne to jest, dziwnie brzmi. We mnie także w tym momencie głoszenie słowa ma budzić wiarę.
Pan Bóg podejmuje wielkie ryzyko, bo nie rozwiązuje za nas problemów, nie wyręcza, ale wspiera dzieło rąk naszych. On wie, jak długo potrafimy wiosłować, ile możemy się przeprawiać. Upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów – jest to 1/3 pokonanego jeziora. Tyle mogli. Dopiero wtedy pojawia się Jezus, który zbliża się do łodzi, dopiero wtedy jest fizycznie obecny, odczuwalny, widoczny dla oczu.
Siostro, bracie, kiedy życie naprawdę stanie się nieznośne, wtedy najwyraźniej będziemy potrzebowali jakiegoś bardzo konkretnego fizycznego doświadczenia Boga. Takiego Boga, który zbliży się do mojej łodzi, do moich wioseł – do mojej skorupki orzecha na wielkim morzu świata. Kiedy życie staje się nieznośne, On wie, że ma przyjść, On o tym nie zapomni. To, że Go fizycznie nie ma między nami, nie oznacza, iż nie jest obecny. Jest obecny w nowy, duchowy sposób. Nieustannie wstawia się za nami. Raz ofiarowany więcej nie umiera, ale żyje, by się wstawiać za nami. Oskarżyciel naszych braci został strącony. Nie jesteśmy przyjaciółmi oskarżeń, które w nas rozbrzmiewają. Bóg nas nie oskarża. Jeżeli Bóg pamięta nasze grzechy i wypomina nam je, to tylko po to, abyśmy je wyznali. Jeżeli słyszymy inne towarzyszące temu myśli, kiedy kołaczą się w nas jakieś słabości, niedomagania, to nie zapomnijmy, że Jezus wstawia się za nami, a nie oskarża nas. Jeżeli przypominają się nam jakieś odległe wydarzenia, niedokończone rozmowy, zaniedbania, to przychodzą do nas w jednym celu: żebyśmy je wyznawali, oddawali Panu do końca, abyśmy szorowali ryżową szczotką brud z przypalonej patelni, aż się zetrze.
Uczniowie się przestraszyli. Jezus mówi do nich: „To Ja jestem, nie bójcie się”. Czy usłyszeli sformułowanie: To Ja jestem? Czy rozpoznali w nim przedstawienie się samego Boga Jahwe? Czy dostrzegli, że przychodzi Ktoś, kto ma większą moc niż strach, niż szalejące, burzące się pod wpływem silnego wiatru jezioro? Siostro, bracie, czy dostrzegasz Boga, który ma większą moc niż szalejące i burzące się pod wpływem silnych przeciwności twoje, moje życie?
Chcieli Go zabrać do łodzi, ale łódź znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali. Nagle się okazało, że jest to chwila. Dotarliście. Ja mam tylko doprawić tę zupkę. Wy ją gotujcie, Ja ją tylko doprawiam. Niech w was wrze, niech się gotuje. Ja ją doprawiam…
Panie, dziękujemy Ci za to, że głosisz słowo, które ma budzić w nas wiarę, ufność, a przez to sprowadzasz na nas łaskę. Oczy Pana zwrócone na bogobojnych, na tych, którzy czekają na Jego łaskę. Pomóż nam zaliczyć się dziś do grona czekających na Twoją łaskę, przyjmujących Twoją łaskę właśnie w tej chwili, abyś ocalił nasze życie od śmierci, od przekonania, że Ciebie tu nie ma, że chyba już o nas zapomniałeś, że tak nabroiliśmy, że nic się nie da odkręcić, że to życie się nie zmieni, że nic się więcej nie stanie, że najlepsze za nami, a nie przed nami. Żyw nas w czasie głodu, kiedy jest nam Ciebie ciągle mało.
Daj nam, Panie, aby było nam ciągle mało Ciebie i abyśmy zawsze Ciebie szukali, a właściwie, abyśmy dali się Tobie odnajdywać.
Ksiądz Leszek Starczewski