Dobre Słowo 01.02.2011 r.
Nie bądź kopią – patrz na Jezusa
Ten, kto wierzy, nigdy nie jest sam – uczył od pierwszych dni swojego pontyfikatu papież Benedykt XVI. Autor Listu do Hebrajczyków mówi: Mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Nie jesteśmy sami ani nie należymy do grupy osób tworzących rozpadającą się instytucję, zwaną Kościołem. Jesteśmy częścią Ciała Jezusa Chrystusa, który mocą Ducha Świętego nieustannie ożywia i uświęca swoich wyznawców. Mamy skąd czerpać łaskę. Mamy także przykłady tych, którzy współpracując z Bogiem, będąc posłuszni Jego słowu, bardzo wyraźnie pokazują nam, że da się – czerpiąc z mocy, jaką daje Bóg – wytrwale iść ku Niemu.
Słowo nas zachęca, żebyśmy odłożyli wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi i sprawia, że zaczynają w naszych myślach i decyzjach pojawiać się jakieś blokady, czy też przeszkody, mówiące, że Bóg jest daleki. Nie należy z tym dyskutować. Bóg jest ciągle bliski, nawet gdyby wszystko naokoło nas i w nas podpowiadało, czy przekonywało do tego, że się oddalił.
Odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi... Mistrzem w oszukiwaniu jest grzech. To oszustwo, jakiego konsekwencje nosimy w sobie, często przejawia się właśnie w poczuciu, że Bóg jest zbyt trudno osiągalny, że Bóg i Jego świętość, doskonałość, miłość są na pewno otwarte, ale nie dla nas. Tak robi grzech. Ilekroć przyłapiesz się, droga siostro, drogi bracie, na tym, że jesteś wewnętrznie przekonany, że chodzenie za Panem nie ma sensu, czy że niewiele to daje w twoim życiu, natychmiast powinna włączać ci się czerwona lampka, że tak działa oszustwo grzechu.
Bóg upraszcza swoje przyjście do nas i jest pierwszym na liście tych, którzy chcą z nas zdejmować grzechy i ich ciężar, nawet kiedy na własne życzenie babramy się w nich. Nawet kiedy po upadku jest nam ogromnie przykro z tego tytułu, że znowu zraniliśmy Boga, to Bóg jest pierwszym, który chce nas spod tego ciężaru wydobyć. Ważne jest, żebyśmy – obserwując wspólnotę Kościoła, angażując się w nią – nie porównywali swojej postawy wiary z postawą wiary innych. Jeśli patrzeć na świadków, to tylko po to, żeby utwierdzać się w przekonaniu, że i dla mnie jest łaska. Tym, który ma stanowić dla nas jedyne kryterium, jedyny punkt odniesienia, jest Jezus. Nie mamy być jak Jan Paweł II, czy Matka Teresa z Kalkuty. Nie mamy być nawet jak Maryja, tylko jak Jezus, bo Maryja, Jan Paweł II i Matka Teresa z Kalkuty czerpią z Jezusa. Bez Jezusa ich życie jest bez sensu i nasze życie jest bez sensu. Dlatego autor Listu do Hebrajczyków mówi: Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala.
To jest Jezus, który, jak mówił wcześniej List do Hebrajczyków – potrafi współczuć naszym słabościom. Mało tego, zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga. Przecierpiał krzyż, czyli przecierpiał każdy rodzaj odrzucenia, niechęci, zniechęcenia i ataków złego, o których nawet jeszcze nie mamy pojęcia, a które często przypisujemy sobie, myśląc, że przechodzimy przez coś, co jest obce Bogu. Autor natchniony zachęca nas także do tego, żeby nie baczyć na cierpienia, nie stawiać ich w centrum, nie akcentować niedomagań, nie budować ołtarzyków dla swoich przegranych, tylko nie bacząc na hańbę tych właśnie trudów, spoglądać na tron Boga, patrzeć w stronę Jezusa, który po prawicy Boga na tym tronie zasiada i stamtąd posyła nam nieustannie swojego Ducha.
Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu. Nie zastanawiajcie się nad tym, jak mogliście znowu się zniechęcić, jak mogliście znowu zgrzeszyć, tylko patrzcie na Tego, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie i nie wykorzystał tego przeciw grzesznikom. Wykorzystał to dla nas i dla naszego zbawienia, abyście nie ustawali, złamani na duchu.
Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi – przeczytamy jutro. Rzeczywiście, uczciwie należałoby powiedzieć, że jeszcze nie stawialiśmy grzechowi aż takiego oporu, który mógłby zaowocować przelaniem krwi. Ktoś zauważył, że żyjemy w kraju, gdzie jeszcze nikt z maczetą nie ściga nas za to, że nosimy krzyżyk na łańcuszku, że wyznajemy wiarę. Fizycznie nikt nas nie atakuje, ale raport Kościoła w potrzebie mówi o niesamowitych ilościach chrześcijan na świecie, którzy oddają swoje życie, są mordowani za to, że przyznają się do wiary w Chrystusa. Nie chodzi o to, żeby powiedzieć sobie: No tak. Moje przeżycia są śmieszne – albo wpadać w drugą skrajność i mówić: A co mnie to obchodzi? Tamci na polu walki to osoby, które mnie teraz kompletnie nie interesują. Chodzi o to, żeby bardzo uczciwie, wpatrując się w Chrystusa, doszukiwać się tej mocy, której On nam udziela, i nie tyle utyskiwać nad tym, jak zraniliśmy Jezusa, ile rozważać, jak wielką miłością ku nam nieustannie pała, posyłając swojego Ducha. Szczególnie podkreśla to zdanie: ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie. I ciągle dla nas i dla naszego zbawienia podejmuje starania i działania.
Bóg jest po naszej stronie i ku nam przychodzi. Tocząca się w nas walka obejmuje dwa fronty: pogaństwo, niewiarę w rozważane słowa i ufność, którą te słowa chcą w nas wzbudzić. Ta walka rzeczywiście obejmuje każdego człowieka i każdą epokę. W wydanym ostatnio wywiadzie z Benedyktem XVI padają między innymi takie zdania: Jest doświadczeniem wszystkich epok to, że ze względu na grzeszną strukturę człowieka pogaństwo ma ciągle do niego dostęp i się w nim odradza. Potwierdza się prawda o grzechu pierworodnym. Ciągle na nowo człowiek odpada od wiary, chce być znowu tylko sam. Staje się poganinem w najgłębszym sensie tego słowa, ale też ciągle na nowo ukazuje się w człowieku Boża obecność. To jest zmaganie, które przenika całą historię, jak powiedział św. Augustyn: „Historia świata jest walką pomiędzy dwoma rodzajami miłości: miłością do siebie samego, aż do zniszczenia świata, i miłością do innych, aż do rezygnacji z siebie samego”.
Tej miłości, która ciągle jest dla Boga, dla drugiego człowieka, uczymy się stopniowo. W tej miłości przewodzi nam Jezus. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze w taką miłość przewodzi i ją wydoskonala. Patrzmy na realia, w których On się znalazł, żeby odkrywać Jego obecność w naszych zmaganiach i niedomaganiach.
Jezu, objawiający swoją chwałę, dający nam Świętego Ducha, dziękujemy Ci za to, że nigdy z nas nie zrezygnujesz, że nie dasz za wygraną nawet wówczas, kiedy będziemy pokonani. Dziękujemy Ci, Jezu, za to, że zapraszając nas do kroczenia za Tobą, dajesz wszystko, co potrzebne, abyśmy wytrwali przy Tobie.
Ksiądz Leszek Starczewski