Dobre Słowo, 18.09.2011 r.
Wzajemne „docieranie się”.
Panie, w Tobie są odpowiedzi także na pytania, których jeszcze nie postawiliśmy. Odczytuj nas swoim słowem i pozwól rozradować się darem Twojej obecności w nas. W Tobie żyjemy, poruszamy się i jesteśmy.
Myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami, mówi Pan. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje nad waszymi drogami i myśli moje nad myślami waszymi.
Po takim słowie to w sumie można się załamać albo z ulgą odetchnąć. Załamać wówczas, gdy wyobraźnia podsunie nam obraz nieosiągalnego Boga, który i tak zawsze będzie „górą”, więc szkoda czasu na dialogi. Odetchnąć z ulgą, jeśli przyjmie się swoją skłonność do ciasnoty i ograniczonego punktu widzenia, odczuwania i wnioskowania, bo jest Ktoś ujmujący sprawy głębiej i prawdziwiej, bez dwóch zdań – jest zawsze po naszej stronie. Pan jest łagodny i miłosierny, nieskory do gniewu i bardzo łaskawy. Pan jest dobry dla wszystkich, a Jego miłosierdzie nad wszystkim, co stworzył.
Wbrew wszelkim pozorom to my dokonujemy wyboru, w której opcji się znajdziemy. A dokładniej rzecz ujmując, to każdy z nas wybiera drogę, na której będzie się docierał w poznawaniu Pana.
Dziś słowo stawia przed nami obraz Boga uczącego się nas i nas pouczającego. Boga, który wchodząc w naszą małostkowość, podejmuje z nami dialog. I denerwuje człowieka swoim podejściem do niego.
Niedawno rozmawiałem z kimś, kto widząc swego znajomego mocno zaangażowanego w jedną ze wspólnot Kościoła, przypomniał z naciskiem jego przeszłość w ustroju komunistycznym: Do kościoła nie chodził. A teraz jaki święty! – Czemu złym okiem patrzysz na Pana Boga, który w sobie właściwym stylu wybiera czas i sposoby na nawracanie ludzi? – zapytałem. – Nie patrzę złym okiem, tylko mnie to złości. Bo ja chodziłem wtedy i teraz, a on tylko teraz – odpowiedział. Wydaje mi się, że daleki jestem od osądzania znajomego, ale ten sposób myślenia to ilustracja dzisiejszej Ewangelii. Zresztą mój znajomy przynajmniej o tym mówi wprost. Bardziej niebezpieczne są postawy osób, które wprawdzie nie mówią, ale swoim zachowaniem dają do zrozumienia, że takie nawrócenie, to nic warte nie jest. A jednak Pan Bóg ma swoje drogi, sposoby oraz czas na docieranie się z nami i docieranie do nas. Oburzające bywają metody używane przez Niego. Oburzające? Tak, i to bardzo.
Gospodarz winnicy, który o różnych godzinach wychodził na rynek, najmuje robotników i każdemu z nich płaci tyle samo. Zbiór winogron musiał mieć swoje apogeum. Niewykluczone, że po prostu mogły się zepsuć na latoroślach, więc każde ręce były przydatne. No, ale to wydaje się zupełnie nieistotny punkt widzenia dla pracujących najdłużej.
Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: «Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty». To niesprawiedliwe od strony znoszonych ciężarów pracy. Z perspektywy gospodarza winnicy nie ma żadnego problemu.
Na to odrzekł jednemu z nich: «Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?»
Boże myślenie nie ma przyszłości w ciasnocie ludzkich myśli i obliczeń. Ono zawsze i wszędzie rozsadzi ludzkiej pojęcie sprawiedliwości i nagrody. Patrząc na swoje serce i myślenie, często można poczuć się ubezwłasnowolnionym przez Bożą szkołę ekonomii. A kto by nie chciał forsować własnej woli, rozumu i doświadczeń? Przecież tyle lat życia jakąś mądrość przyniosło. Swoje wiemy. Forsować – to właściwe słowo na oddanie naszej pretesjonalności...
Nie wiemy, jak się skończyła historia po wymianie zdań między gospodarzem a pracownikiem. Wiemy, że słowo po raz kolejny ukazuje rozrzutność Gospodarza – marnotrawnego Ojca, Siewcę rozsypującego ziarna, gdzie popadnie, i miłosiernego Samarytanina. To jeden Bóg bogaty w miłosierdzie.
Ewangelia nie mówi nic o dialogu gospodarza z pracownikami najętymi na jedną godzinę do winnicy (praca zazwyczaj kończyła się o godzinie dwunastej tamtego czasu). Nie słyszymy, żeby się oburzali na przesadne policzone wynagrodzenie. Ciekawe, jaki jest tego powód? Pokora? Sytuacja życiowa? Cwaniactwo? Oniemieli z radości?
Ciekawe, czy miałbyś, drogi odbiorco Dobrego Słowa, pretensje, gdybyś to ty pracował jedną godzinę i dostał takie samo wynagrodzenie, jak pracujący od rana? Skutecznie odciągają od ewangelicznej hojności Pana Boga postawy chrześcijan, którzy wiecznie poświęcają się dla innych i – jak mówią – nikt ich nie zauważa, nie docenia, by ukazać innym jako wzór postępowania. Jak starszy brat z przypowieści o marnotrawnych – Oto tyle lat ci służę, ale mnie nie pozwoliłeś zabawić się z przyjaciółmi – dużo robią, ale jeszcze więcej wypominają w słowach bądź oburzeniach i obrażaniach się na innych. Ile tu trzeba Bożej cierpliwości i sposobów, aby trafić do serc przekonanych o własnej porządności tak, że innym wstęp wzbroniony!
Marcin Jakimowicz, publicysta Gościa Niedzielnego, w jednym z artykułów zamieszczonych na łamach tego tygodnika, przytacza mądrość jednego ze świętych Wschodu, Jana Klimaka. Twierdził on, że „by się wspiąć po drabinie do nieba, najpierw trzeba zacząć od tej prowadzącej w dół, do odkrycia przepaści pychy, pożądań, egoizmu”. No, niewątpliwie trafna i bodajże najbliższa życiu prawda. Odkryć własną nędzę, noszony w sobie wyrok potępiający – jak pisze Apostoł Paweł – to pierwszy krok w drodze ku Bogu pełnemu miłosierdzia dla każdego człowieka.
Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko. Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a ten się nad nim zmiłuje i do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu.
Wspomniany Jan Klimak mówi – jak zauważa Marcin Jakimowicz – „co zrobić, by nie skupić się na rozdrapywaniu ran i litowaniu się nad swą grzesznością. Trzeba uciec się do Imienia Jezus – podpowiadał opat klasztoru na Synaju – i nieustannie powtarzać: Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną”.
Kiedy trafiają mi się uczniowie, do których – najdelikatniej pisząc – nie mam po ludzku żadnych szans, aby trafić z chrześcijańską zachętą do życia, a oni swą niechęć wyrażają w wyjątkowo bolesny dla mnie sposób, wówczas staram się sobie tłumaczyć, że oni mnie jeszcze zaskoczą swoją bliskością z Panem Jezusem. Może to naiwne, ale kto wie?
Pytajmy samych siebie o naszą relację do osób, które nas oburzają i denerwują, którym zazdrościmy, przebiegle nie przyznając się do tego.
Jak odnosimy się do osób mających świetne relacje z Panem Bogiem?
Jaki obraz Boga nosimy w sobie, gdy widzimy, jak On im pomaga – a oni radzą sobie z życiem – choć, według nas, byli mniej poranieni, niż my?
Panie Jezu, wspieraj nas ciągle na nowo Twoją łaską, abyśmy docierali się w relacji z Tobą i pozwalali Ci docierać, tak jak Ty chcesz, do nas i do innych.
Ksiądz Leszek Starczewski