„Ograniczenie prędkości? Ale jazda!” – Gdy wiara ogranicza...
Boże Ojcze, Ty nie jesteś nudny. Jeśli Cię postrzegamy jako Kogoś, kto nie ma nam nic do powiedzenia w związku z naszym konkretnym życiem, proszę Cię, zmiłuj się nad nami i oczyść nas z takiego spojrzenia na Ciebie. Spraw, abyśmy w mocy Ducha Świętego – na tyle, na ile jest to od nas zależne – skupili się na Twoim słowie, a nie na sobie czy innych.
Kiedy przygotowywałem się do dzisiejszych czytań, to na pierwszy rzut ucha i serca, dotarło to, co Mojżesz mówił do ludu izraelskiego. Przekazując im przykazania i nakazy Boże, zwrócił uwagę na dość ciekawą rzecz: Strzeżcie i wypełniajcie je – nie tylko mówcie, że macie przykazania, że znacie to, co Bóg mówi – bo one są waszą mądrością i umiejętnością, czymś bardzo praktycznym w oczach narodów, które usłyszawszy o tych prawach, powiedzą: «Z pewnością ten wielki naród to lud mądry i rozumny».
Zdobyłem się w tej refleksji na postawienie sobie dwóch pytań. Pierwsze: Czy znalazłem w swoim życiu człowieka, po którego zachowaniu mógłbym powiedzieć, że z pewnością ten człowiek to ktoś mądry i rozumny? Drugie: Czy znalazł się na drodze mojego życia człowiek, który o mnie tak powiedział? Skoro wierność Bożym przykazaniom nie jest teorią, ale czymś bardzo praktycznym, to jeżeli jest praktyczna, to również jest i rozpoznawalna.
W kluczu tych pytań warto także siebie samych zapytać: Czy gdyby w tej chwili ktoś, kto nie ma bladego pojęcia o Bogu, popatrzył na nas, na nasze zachowanie, miny, czy zdobyłby się, żeby powiedzieć: Z pewnością ci ludzie są bardzo mądrzy i rozumni, wyznając swoją wiarę, wierząc w Kogoś, kto im mądrze radzi? Warto także zadać sobie i drugie pytanie: Czy rzeczywiście jest tak, że w naszym życiu nie spotkaliśmy nikogo, czy też spotkaliśmy za mało osób, które mogłyby nas przekonać do takiego stwierdzenia, że: Z pewnością Bóg, który czegoś ode mnie oczekuje, coś mi daje, to ktoś bardzo mądry?
Przepisy i przykazania, które nam Pan Bóg daje, nie są celem samym w sobie. W Kościele obowiązuje pierwszeństwo wzajemnych relacji nad przepisami, nawet nad przykazaniami. Nie znaczy to, że przykazania są nieważne. Przykazania mają sens o tyle, o ile oddaje się przez nie miłość. Chyba nie ma takiego kierowcy – a jeśli jest, to podejrzewam, że przydałyby mu się konsultacje lekarskie J – który wsiada do samochodu i jedyna rzecz, w której upatruje radość, prowadząc auto, to znaki drogowe: Tu trzeba jechać sześćdziesiąt, a tu jest „skręć w prawo”. Tu jest „jedź prosto”, a tu zakaz wjazdu. Ale fajnie… Nie na tym polega radość bycia kierowcą. Nawet nie na tym polega – choć często ulegamy tej pokusie, szczególnie mężczyźni, nie wyłączając księży – żeby mieć dobre auto, żeby bezpiecznie, z przyjemnością dotrzeć do celu. Po to są auta, po to są i przepisy.
Jeśli Pan Bóg dziś przypomina nam o danych prawach, przepisach, przykazaniach, to się nas pyta, czy czasem nie ulegliśmy pokusie, w którą wpadli faryzeusze. Oni te przykazania, prawa, tak pomnożyli, podziubdziali, że – jak mówi dziś Jezus, patrząc na to, co wyprawiają – mają wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych.
Czy robili coś złego? – Nie chodzi tu tylko o zwykłe umycie się przed posiłkiem. Faryzeusze chcieli przyjmować Boże dary w sposób czysty, otwarty, z wielkim szacunkiem. Tylko nagle okazało się, że z tych przepisów zrobili centrum swojego życia. One nie mogły dawać radości. Przykazania nie dają radości, jeśli są celem samym w sobie: bo muszę spełnić to przykazanie, bo muszę zrobić to… Nie dają radości, jeśli nie ma miłości, jeśli zabraknie Ducha miłości. Cóż z tego, że mama czy tato będzie się odwoływać do tego, że: Jestem twoją mamą, więc powinieneś zrobić to, to, to i to… Cóż z tego, jeśli przez przykład życia, przez autentyczną troskę i miłość, nie złożyła świadectwa tej miłości, że jest mamą... Cóż z tego, że będzie się powoływać na największe świętości, jeśli w jej zachowaniu, w jej podejściu do dzieci, nie będzie konkretnej miłości. Same wymagania, bez miłości, nie zadziałają. Jeśli nie ma więzi, relacji między dzieckiem a mamą, to same wymogi, nakazy, zakazy niewiele dadzą, nawet jeśli są spełniane.
Jezus mówi o faryzeuszach: Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Dodaje rzecz, która wrażliwymi sercami – to znaczy takimi, które nie uważają, że są doskonałe, że inni potrzebują się nawracać, ale przyjmują do siebie pouczenie i chcą z niego skorzystać, wyciągnąć wnioski – ale czci Mnie na próżno. Boże, jak to brzmi! Czci na próżno... Na próżno ruszają się nasze usta, mnożąc modlitwy, jeśli nie ma tam serca.
Czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. Uchyliliście przykazanie Boże – wyssaliście z tych przykazań miłość Boga. Dajecie suche, gotowe rytuały. Nie ma w tym życia. Kogo to ma pociągnąć? Chyba trupa… Nikogo żywego to nie pociągnie.
Żebyśmy nie zatrzymali się tylko na upomnieniu, to dzisiaj w Bożym słowie bardzo wyraźne są podpowiedzi, co zrobić, kiedy nasze serce rzeczywiście zostało zamknięte w klatce przepisów, kiedy nie doświadcza wolności, radości dziecka Bożego, kiedy znowu musi iść na Mszę Świętą, znowu musi się pomodlić, kiedy żyje tylko dlatego, że są wyrzuty sumienia… Jeszcze raz: tylko dlatego. Wyrzuty sumienia są głosem miłości, ale jeżeli żyję tylko dlatego, że są wyrzuty sumienia, to co tu zrobić? – Św. Jakub, niezwykle praktyczny apostoł, w swoim liście pokazuje to przez bardzo konkretne wskazówki. Zwraca uwagę na trzy ważne rzeczy, daje podpowiedzi.
Pierwsza: Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł. To znaczy, warto pamiętać, że tylko Bóg jest dobry. Jeżeli nam uda się zrobić w życiu coś dobrego, to tylko dlatego, że pozwoliliśmy Panu Bogu nami się posłużyć. Sami z siebie nie damy rady zrobić nic dobrego. – Beze Mnie nic nie możecie uczynić. – Jaka to wyzwalająca prawda: dobro pochodzi od Boga. Jak to zauważył jeden kaznodzieja: Jeśli w dniu sądu ostatecznego chciałbym się powoływać na to, że dobre rzeczy zrobiłem, to usłyszę słowa Pisma Świętego: „Dobro pochodzi od Boga”. Pytanie, czy otworzyłem się na to dobro, czy przyjąłem i przekazałem je dalej?
Druga rzecz: Ze swej woli zrodził nas przez słowo prawdy, przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze. Miłość do Boga może być tylko i wyłącznie darem. Nie wypracuje się jej, nie zasłuży się na nią – ani poprzez wielkie dobre czyny, ani poprzez to, że jestem takim podłym grzesznikiem. Nie, jest darem, który Bóg zaszczepia w nas w duchu łagodności. Dziś w modlitwie przed czytaniami słyszymy prośbę: Zaszczep w naszych sercach miłość ku Tobie i daj nam wzrost pobożności, umocnij w nas wszystko, co dobre, i troskliwie strzeż tego, co umocniłeś.
Aby serce rzeczywiście odżyło w przepisach, potrzebne jest przyjęcie słowa w duchu łagodności. Co to znaczy przyjąć w duchu łagodności? – Z wielkim zaufaniem słuchać tego, co czytam w Piśmie Świętym, co jest mi wyjaśniane – z wielkim zaufaniem, że Bóg nie przychodzi wyrządzić mi krzywdy, że nie przychodzi odebrać mi radości, bo się za bardzo cieszę w tym życiu, a chrześcijanin powinien mieć minę sflaczałego kapcia… Nie, ale z zaufanie, że przynosi miłość, która daje pełną radość – nie pustą, nie do kamer, nie na pokaz, ale pełną. Przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo.
Trzecia, ostatnia podpowiedź: Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie. Wprowadzać słowo w czyn… Już nieraz wspominaliśmy, że nie wystarczy znaleźć dobrego lekarza, który postawi właściwą diagnozę, wypisze receptę. Nie wystarczy ją tylko wykupić, ustawić leki w kolekcji na półce, ale trzeba je systematycznie stosować. Nie tyle razy i nie wtedy, kiedy ja uważam, ale systematycznie. Podobnie jest ze słowem. Nie wystarczy wysłuchać. Można być słuchaczem, który oszukuje samego siebie. Trzeba prosić dobrego Boga, abyśmy byli otwartymi na wprowadzenie tego słowa w czyn.
Czego dziś oczekuje od nas Pan Bóg, gdy mówi do nas te słowa? Na co zwraca nam uwagę? Gdzie pragnąłby z nami spędzić trochę czasu w niedzielę? W jeden dzień tygodnia chciałby więcej z nami poprzebywać.
Ktoś zauważył, że dziś największym mankamentem rodziny nie są nałogi, bezrobocie, ale brak czasu dla siebie nawzajem. Jeśli brakuje nam czasu, żebyśmy mogli popatrzeć sobie w oczy, posłuchać siebie, a nie sprawić, żeby wyręczyła nas w tym komórka, telefon, radio, telewizja, to miłość nie ma warunków, żeby wzrastała.
Czego dziś oczekuje od nas Pan Bóg? Do czego nas zachęca i do czego uzdalnia?
Słowo Boże zaprasza nas do odpowiedzi na te pytania. Zaproszenie można przyjąć bądź odrzucić. Duch Święty już jest gotowy, żeby nam pomóc w refleksji zorganizować czas i otworzyć serce, żeby poprzebywać z Kimś, kto kocha nas miłością nieodwołalną, czyli Bogiem.
Ksiądz Leszek Starczewski