Dobre Słowo 07.08.2012 r.
Twoje ręce to mój ląd
W dzisiejszej Ewangelii przypatrujemy się scenie słynnej burzy na jeziorze. Wszystko zaczyna się od nakazu Jezusa, który wyła swoich uczniów w łodzi, aby wyprzedzili Go na drugi brzeg. Tam gromadzą się tłumy oczekujące na dotyk uzdrawiającej ręki Jezusa.
Dlaczego Jezus wysyła uczniów na drugi brzeg? – Być może właśnie po to, aby przygotowali ludzi na Jego przybycie. Czy chce odpocząć od uczniów, bo widzimy Go, jak usuwa się sam na bok? – Nie, Jezusa nie męczą Jego uczniowie, relacje i spotkania z ludźmi, ale wie, że do tych spotkań potrzebuje siły. Dlatego pragnie odpocząć przy swoim Ojcu – odpocząć na modlitwie. Usuwa się sam na górę, aby się tam modlić. Ta modlitwa jest Mu potrzebna, aby bardziej i aktywniej być obecnym wśród ludzi, nie po to, aby przed nimi uciekać. Ta modlitwa – tak myślę i jest to bardzo ciekawa intuicja – jest także potrzebna po to, aby dokonać za chwilę spektakularnego cudu, czyli aby chodzić po wodzie.
Skąd Jezus ma te moce, zdecydowanie przewyższające ludzkie możliwości? Przecież nie jest magikiem, który sam z siebie te moce gromadzi. One są Mu dane przez Ojca, a uprzywilejowanym momentem na to jest właśnie modlitwa. Ona także nam powinna pomagać chodzić po życiowych wodach.
Jezus tymczasem zatapia się w modlitwie. Zapada już wieczór. Ewangelista notuje, że musiało upłynąć sporo czasu, od kiedy Jezus sam modlił się na górze, pozostając tam w obecności swojego Ojca. Piękny jest ten Jezus modlący się, zapominający o całym świecie, tulący się w ramiona swojego Ojca, czerpiący moc z relacji z Nim…
Jezus tylko pozornie zapomina o całym świece, bo przecież nie zapomniał o swoich uczniach. Oni rzeczywiście męczą się sami na środku jeziora, łodzią miotają fale, wiatr jest przeciwny. To bardzo sugestywny obraz także naszego życia – burza na jeziorze, życie, w którym często spotykają nas przeciwności, fale bijące o nasz okręt, wydaje się nam, że pójdziemy na dno, że zewsząd nabieramy wody i przede wszystkim, że jesteśmy sami, tak jak uczniom na jeziorze zdawało się, że są sami. Ale przecież dobra modlitwa – a Jezus wie, jak się modlić – nie pozwala nam nigdy odłączyć się od tych, których kochamy. W naszych modlitwach oni są zawsze obecni. Tak samo Jezus modląc się, pamięta o swoich uczniach, o tych, którzy zostali sami na środku jeziora. Przychodzi o czwartej straży nocnej, czyli bardzo późno. Czwarta straż nocna, to już ostatnia ze straży – ciągnąca się od godziny trzeciej do świtu.
Pan modląc się, spędzając czas z Ojcem, pozwolił uczniom na to, aby się długo męczyli w próbie dotarcia przed Nim na drugi brzeg. Pozwolił, żeby wypłynęli na głębię, żeby zmagali się z żywiołami. Tak, jak w życiu często pozwala nam, abyśmy wypływali na głębię, doświadczali problemów, uczyli się radzić sobie z nimi, stawali się twardzi, zaprawiając się w trudach życiowych. Pan pozwala nam na wiele, bo wie, że to dla naszego dobra, że ma to nauczyć nas także powagi życia. Nie pozwala nam tylko na jedno – Jezus tylko na jedno nie pozwala swoim uczniom w dzisiejszej scenie – na samotność. On ich ani przez chwilę nie zostawił samymi. Chociaż może się tak wydawać.
Pan przychodzi późno, ale czyni to celowo. Przychodzi w dziwny sposób, ale przecież On jest Bogiem, więc cóż w tym dziwnego, że idzie po wodzie, jakby zawieszając wszelkie prawa natury, fizyki. Przychodzi tak, jak przychodzi sam Bóg. Ale uczniom nie może się to pomieścić w głowie. Oni być może widzieli już oczyma wyobraźni Jezusa, jak zmierza lądem na drugi brzeg. Zaplanowali dla Niego zupełnie inną drogę. Dlatego, kiedy widzą Go kroczącego po jeziorze, zaczynają się bać, krzyczą: To duch, fantazja!
Tak samo jest w naszym życiu, kiedy wyznaczamy Bogu drogi, którymi ma przychodzić, kiedy ograniczamy Go w sposobie, jakim powinien działać w naszym życiu. Czyż nie jest Bogiem? Czyż nie może wybrać takiej drogi, jaką sam chce? Czy musimy wskazywać Panu także rozwiązanie? – Jeśli tak będzie, to ryzykujemy, że kiedy przyjdzie do nas i stanie przed nami, nie rozpoznamy Go. Zobaczymy w Nim jakiegoś ducha, urojenie: Czy to rzeczywiście Ty, Panie? Bo ja zaplanowałem dla Ciebie zupełnie inną drogę ratunkową…
Jezus musi przekonywać swoich uczniów, że to rzeczywiście On. Jak mają Go poznać, skoro jest ciemno, na jeziorze szaleje burza, nie da się dostrzec Jego twarzy? – Poznać mogą Go tylko i wyłącznie po głosie, czyli po Jego słowie. Jezus przedstawia się na środku jeziora: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Są to słowa bardzo charakterystyczne dla Niego, wielokroć wypowiadane do uczniów. Powinni poznać ton głosu, a przede wszystkim środkowe zdanie: Ja jestem – jestem z wami! Często Jezus tak przedstawia się w Ewangeliach.
Jest to ogromnie ważna wskazówka także dla nas, jak mamy poznać Jezusa my, którzy nigdy – w przeciwieństwie do uczniów – nie wiedzieliśmy Go twarzą w twarz. Możemy Go poznać tylko po Jego słowie. Kiedy przychodzi do nas pośrodku doświadczeń życiowych, pośrodku burzy naszego życia, rozpoznajemy Go w ofiarowywanym nam słowie. Także w tym słowie, na które możemy czasami narzekać czy zżymać się, że jest go tak dużo, że leje się jak woda z ambony czy czasami leje się jak woda w Dobrym Słowie. Czasami sobie tak myślę o tym słowie, które głoszę, że tak go dużo, że jest go za dużo, że kto może go tak słuchać… Ale w tej lejącej się wodzie słowa także przychodzi Pan. Pan chodzi także po rozlanej wodzie słowa.
Jezus zatrzymuje się w pewnej odległości od swoich uczniów, którzy wciąż nie widzą Jego twarzy. Słyszą tylko głos. Po tym głosie powinni Go rozpoznać. Mają jednak ogromne trudności z rozpoznaniem głosu Jezusa. Dlatego Piotr krzyczy: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! Piotr odgrywa tutaj bardzo ciekawą, niezwykłą rolę. Co prawda nie rozpoznaje głosu Jezusa, ale bardzo chce doświadczyć Jego bliskości, obecności, bardzo pragnie znaleźć się blisko Jezusa. Podejmuje ryzyko wyjścia z łodzi, w której jest bezpieczniej niż na zewnątrz. Podejmuje ryzyko nie tylko ze względu na siebie, ale także ze względu na innych. Piotr po wielokroć bierze w swoje ręce odpowiedzialność za innych, kiedy w ich imieniu przemawia, upomina Jezusa czy zaczyna chodzić po wodzie. Wiemy, ile gaf przytrafia się mu, kiedy bierze tę odpowiedzialność. Ale równocześnie w tej odpowiedzialności jest bardo odważny i pełen miłości. Tak powinniśmy się zachowywać także my, biorąc odpowiedzialność za innych, dzieląc się swoim doświadczeniem, otwierając swoje życie dla ludzi, żeby się od nas uczyli, nawet na naszych błędach. Właściwie, patrząc na historię Piotra, można odnieść wrażenie, że inni zasadniczo uczyli się na jego błędach.
Co za doświadczenie zdobywa ten odważny Piotr, który nie boi uczyć się na błędach? – Chodzi po wodzie jak sam Jezus. Staje w bezpośredniej bliskości Jezusa. Wreszcie może zobaczyć Jego twarz. Widzi Go. Nie widzą Go inni uczniowie, którzy pozostali w bezpiecznej łodzi. Co za wspaniałe przeżycie dla wszystkich, którzy chcą podejmować ryzyko: doświadczyć Pana, być bliżej Niego, dzielić się swoim doświadczeniem, także słabościami z innymi.
Piotr jednak nie jest jak Jezus, więc szybko się o tym przekonuje. Zaczyna tonąć, kiedy jego wzrok ześlizguje się, skupia na problemach, przeciwnościach, szalejącej burzy. Traci z oczu Jezusa – taki klasyczny obraz i interpretacja tej sceny – i zaczyna tonąć. Ratuje go tylko i wyłącznie wyciągnięta ręka Pana. Ręka Pana może dosięgnąć Piotra, bo ten jest blisko – budował swoją relację z Panem przez całe życie. Teraz udaje się do Niego po wodzie, stanął bliziutko.
Może także i nam przytrafić się sytuacja, w której będąc blisko Jezusa, stracimy Go z oczu, skupiając się na problemach, na naszym rozkrzyczanym sercu, zamiast na Nim, na Jego słowie. Ale ponieważ przyszliśmy do Niego, szukaliśmy Go, Jezusowi naprawdę nie będzie przeszkadzało, że na chwilę straciliśmy Go z oczu. Będzie nas ratował. On jest wierny relacji, którą budujemy z Nim. Nasza bliskość, to, że stanęliśmy tak blisko, pozwala Mu momentalnie wyciągnąć rękę i szybko nas chwycić. Dla wszystkich, którzy są blisko, a tracą Jezusa z oczu, Jego wyciągnięta ręka jest zawsze nadzieją. Zawsze będzie nas ratował.
Później sytuacja zmierza do szczęśliwego rozwiązania. Zaczyna świtać. Uczniowie przybijają do brzegu, gdzie spotykają ludzi czekających tam na Jezusa. Paradoksalnie ci ludzie Go rozpoznają. Ci ludzie, którzy chyba nie mają zbyt wielkiej relacji z Panem, rozpoznają Go od razu, podczas gdy uczniowie mieli takie problemy z rozpoznaniem głosu i twarzy Pana. Czyżby uczniowie przyzwyczaili się do swojego Mistrza tak, że Go nie rozpoznali na jeziorze? Czyżby przestali Go szukać, nie wołali do Niego tak, jak wołają tłumy na brzegu? – Jedno jest pewne: Pan wyciąga rękę i do tych, co tracą Go z oczu, a są blisko, i do tych, którzy być może nie mają z Nim wielkiej relacji, ale szczerze w swojej biedzie Go szukają.
Ufam Jego słowu – mówi aklamacja przed Ewangelią. Pokładam nadzieję w Panu. Ta nadzieja wystarczy Panu, aby uratować i Piotra, i tego, który jest blisko, ale traci Pana z oczu, i tych, którzy są być może daleko, ale szczerze szukają Jego wyciągniętej dłoni.
Koniec naszej refleksji nad Dobrym Słowem oznacza, że znów zapanuje tu utwór muzyczny ilustrujący dzisiejszą Ewangelię – tym razem stricte religijny: TGD Mój ląd. Te słowa same mówią za siebie, więc wystarczy, jeśli niektóre przytoczę, przy niektórych zrobimy mały komentarz. W tej piosence słyszymy:
Twoje ręce to mój ląd, wiem – nie utonę.
Twoje ręce to mój brzeg, kiedy dokoła sztorm.
Twoje ręce to mój ląd, pokonam drogę
do tych wyciągniętych rąk.
Wyobraźmy sobie, że nasze życie – przez wzburzone morze, przez przeciwności, trudności, czasami ciszę morską, czyli spokojniejsze dni – jest drogą do wyciągniętych rąk Jezusa. Dookoła sztorm, ale wiem, że czekają mnie Jego wyciągnięte ręce gotowe mnie ratować.
Czuję, że już blisko jest to wytęsknione.
Wtulam się w ramiona Twe, kiedy dokoła chłód.
Pierwsza gwiazda – nieba gest – wskazuje drogę.
Może dziś się zdarzy cud.
Może zdarzy się cud, że znajdę Cię w Twoim słowie, w Twoich wyciągniętych rękach.
Widzę Cię, jesteś tam, światło woła mnie.
Coraz bliżej Ciebie być – tego pragnę,
chociaż czasem trzeba iść pod prąd.
Suchą stopą przejdę dziś po tej wodzie.
Twoje ręce to mój ląd.
Może nie zawsze suchą stopą, jak uczy historia Piotra. Może trzeba będzie się także napić wody, ale uratują nas ręce Jezusa, wejdziemy na nie, jak na nasz suchy ląd.
Widzę Cię, jesteś tam, słyszę głos znany tak,
słyszę głos, jesteś tam, widzę Cię, jesteś tam,
światło woła mnie.
W tej strofie przenika się widzenie i słuchanie. W słowie Jezusa rzeczywiście Go doświadczamy tak intensywnie, jakbyśmy Go widzieli. Idziemy za Jego głosem. Przez wzburzone morze prowadzi nas Jego głos, a kiedy trzeba, ratują Jego ręce.
Coraz bliżej Ciebie być – tego pragnę,
chociaż czasem trzeba iść pod prąd.
Suchą stopą – lub nie – przejdę dziś po tej wodzie.
Twoje ręce to mój ląd, to mój brzeg, na którym bezpiecznie, Panie, zawsze ląduję.
Drodzy odbiorcy Dobrego Słowa, spróbujmy odnaleźć się w tej scenie przedstawiającej Jezusa uciszającego burzę na jeziorze.
Gdzie, w jakim miejscu, w którym punkcie mojej historii mógłbym się postawić?
Czy jestem w łodzi razem z innymi uczniami, czy trudzę się wiosłując i nie widzę wciąż perspektywy lądu, do którego zaprasza mnie Jezus?
Czy trudzę się, być może przerażony, zmagam się z jakąś życiową burzą i czuję, że Jezusa nie ma blisko, tęsknię za Nim?
Czy jestem jak Piotr, który decyduje się opuścić bezpieczne miejsce i pragnie doświadczyć Jezusa mocniej, bardziej niż inni?
Czy mam w sobie odwagę, żeby uczyć się na swoich błędach, ale szukać Pan i otwierać swoje życie także dla innych, żeby się uczyli razem ze mną?
Czy zechcę podjąć to ryzyko z miłości do innych, czy też tonę, jak Piotr, zgubiwszy na chwilę Jezusa?
Czy jestem w Jego rękach, czuję jak wyciągają mnie z otchłani mojego serca, otchłani problemów, myśli, sytuacji, ludzkich relacji, w których się gdzieś zgubiłem?
Gdzie w tej historii Jezusa uciszającego burzę na jeziorze mogę siebie odnaleźć?
Pamiętajmy, że gdziekolwiek się postawimy, Jezus jest blisko – bliżej, niż nam się wydaje. Jest blisko tych, którzy trudzą się na środku jeziora, blisko tych, którzy próbują Go rozpoznać w Jego słowie, blisko Piotra, gdy chwyta Go za rękę.
Jezus jest dzisiaj także blisko ciebie i mnie, kiedy słuchamy Jego słowa. Amen!
Ksiądz Marcin Kowalski