Dobre Słowo 08.01.2013 r.
Jezus lubi wypuszczać
Duchu Święty, ogarnij nas litością Jezusa, który przychodzi, aby nauczać, i jest dobrym Pasterzem.
Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce niemające pasterza. I zaczął ich nauczać. Co znaczy być owcą niemającą pasterza, mogą najlepiej powiedzieć osoby będące we wspólnotach, gdzie nie ma pasterza. Docenią rolę pasterza we wspólnocie ci, którzy go mają. Nie tyle chodzi tu o gloryfikację pasterza, ile wspólnoty, która ma pasterza.
Mamy odnajdywać prawdę słowa, Jezusa, który w tym słowie przychodzi, dającego pasterzy według swego Serca – do wspólnot, do miejsc, gdzie Jego słowo ma dokonywać rzeczy niezwykłych, to znaczy: zbawiać nasze dusze, nasze serca, nas samych.
Jezus zbawia nauczając. Ciekawe, że w Jego nauczaniu jest jakiś powtarzający się motyw, taka przesada. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”. Tak. Nieraz na kazaniach – szczególnie na tych nieco dłuższych niż 15 minut – wspominam, że ilekroć wydaje nam się, że kazanie czy Msza Święta trwają za długo, warto sobie przypomnieć, ile czasu spędziliśmy przed komputerem, telewizorem, kiedy minuty przedłużają się w godziny, a my okłamujemy samych siebie, że ja tylko na chwilę włączam ten telewizor, komputer, komórkę... Warto uczciwie do tego podejść, bez religijnych uniesień.
Przeciągające się nauczanie Jezusa ma miejsce. Uczniowie decydują rozeznając, że najlepiej będzie, żeby odprawił tłumy i praktycznie się odniósł do tej sytuacji. Postawa uczniów, naprawdę praktyczna i konkretna, zdaje się być realna do bólu, jednak zdradza kompletną, całkowitą, radykalną odległość i odmienność od nauczania Jezusa i od Jego słowa.
Słowo Jezusa jest konkretne. Jest tak konkretne, że nie odrywa od rzeczywistości, nie buja w obłokach, nie pompuje wielkich marzeń, tylko wprowadza w rzeczywistość.
Lecz On im odpowiedział: „Wy dajcie im jeść!” Rzekli Mu: „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?” On ich spytał: „Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!” (...) „Pięć i dwie ryby”. Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. Jezus trochę ich „wypuszcza”. Chce uczniom pokazać, jak dalecy są od zaufania w moc słowa, jak teoretyzują na temat słowa, jak sobie to słowo przenoszą na takie mniej więcej stwierdzenie: słowo słowem, rozważanie rozważaniem, ale życie pędzi swoją drogą, swoim torem. Jezus sprzeciwia się temu i bardzo mocno konkretyzuje swoje słowo. Chce pokazać, że słowo absolutnie nie odrywa od rzeczywistości. Ono, jak nikt inny i nic innego, wprowadza w realia, w najgłębsze interpretowanie życia – tak głębokie, że można się posilić.
A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości. i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn. Takie przełożenie na konkrety życia ma słowo. Pięć tysięcy mężczyzn, a mężczyźni potrafią zjeść. I zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków. – O czym to świadczy? O niczym innym, jak tylko o realizmie słowa.
Jak daleko jestem od tego słowa? Słuchając go dziś, z rumieńcem wstydu staję przed Panem, żeby powiedzieć, że brakuje mi wiary, że to słowo jest bardzo konkretne. Ale jestem też wdzięczny Panu za to, że obnaża ten brak i zaprasza mnie, bym nie zatrzymał się na braku, na pięciu chlebach i dwóch rybkach, tylko po prostu abym przyniósł je do Pana. On wie, co z tym zrobić. Zapraszam do podobnej postawy.
Ksiądz Leszek Starczewski