Dobre Słowo 15.12.2012 r.
Co ty tu robisz... (Eliaszu)?
Panie Jezu, niemożliwe jest, żeby miłość, którą masz do nas, była gdzieś poza nami, nieosiągalna. Ona jest nieustannie i wciąż do wzięcia. Proszę Cię, pomóż nam, abyśmy określili naszą relację do tej miłości, do czerpania z niej bądź zamykania się na jej moc tu i teraz, w tej chwili naszego życia, tam, gdzie jesteśmy. Ty jesteś Tym, który odciąża, a nie obciąża, jesteś Prawdą, która wyzwala. Pomóż nam stanąć w obliczu Ciebie w prawdzie, która nas wyzwoli.
Piątego grudnia, czyli dzień po św. Barbarze, będąc na roratach, słuchałem kazania skierowanego do dzieci. Z poprzedniego dnia miały do wypełnienia zadanie: znaleźć skarb w pobliżu siebie i powiedzieć, co to jest za skarb. Jedna z dziewczynek powiedziała: Mój skarb ma na imię Barbara, jest moją mamą i wczoraj obchodziła imieniny. Kaznodzieja podsumował, że jest to piękne, bo rzeczywiście chodziło o odnalezienie najbliższego nam skarbu.
Właściwie nieustannie jesteśmy obsypywani skarbami, mamy je wokół siebie. Natomiast za często jest tak, że po prostu ich nie dostrzegamy, wolimy oglądać się czy akcentować to z naszej rzeczywistości, co jest błotem, brudem, co nie naprowadza nas na skarb.
Taki skarb wokół siebie mają uczniowie, którzy schodząc z góry, pytają Jezusa: „Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?” Tak, trzymali się tego pytania, bo rzeczywiście w mentalności Izraela było to bardzo mocno rozpowszechnione, że przed przyjściem Mesjasza pojawi się najpierw Eliasz.
Tak można być skupionym na swoich przekonaniach, tak się można skupić na złu, że nie dostrzega się, jak spełniają się Boże obietnice, czy też jak to, do czego jesteśmy przekonani, już jest obecne, że dobro jest większe od zła.
Tak w znacznej mierze skupił się naród izraelski. Na pytanie uczniów Jezus odpowiada: „Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał”. To samo zrobią z Synem Człowieczym. Uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.
Siostro, bracie, co zrozumiałeś, kiedy w tej chwili słyszysz, że skarb już masz, że istotnie potrzebna do życia moc Boga jest już obecna? Co z tego zrozumiałeś? Na czym koncentrujesz swoje myśli, przekonania w tej właśnie godzinie?
Jezus daje odnośnik do Jana Chrzciciela, a skupia się na Eliaszu. Warto wiedzieć, że Eliasz miał też w swoim życiu taki czas, kiedy trochę go zdradziły, zawiodły jego przekonania o wielkości, o której mówi Księga Syracydesa: prorok jak ogień, słowo jego płonęło jak pochodnia. Ta moc sprawiła, że sprowadzał na nich głód, swoją gorliwością zmniejszał liczbę przeciwników, słowem Pańskim zamknął niebo, trzy razy z tego nieba sprowadził ogień. Moment zachłyśnięcia się tą mocą po prostu go zdradził, zwiódł. Wtedy, po wielkim sukcesie – o czym mówi osiemnasty i dziewiętnasty rozdział pierwszej Księgi Królewskiej – Eliasz jest całkowicie zblazowany, zdołowany, znużony. Staje i mówi: Panie, mam już dosyć wszystkiego, zabierz moje życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków. To zblazowanie zdradza go w tym wyznaniu. Skończyły się fajerwerki, skończył się ogień, a zaczęła się ponura rzeczywistość lęków, własnej kondycji. I teraz co? Co tu zrobić? Jak tu żyć, kiedy uwielbienie już tak nie rusza, kiedy odczytywanie rzeczywistości nie jest już tak oczywiste, kiedy zagrożenia wydają się wciskać do naszego życia, odczuwania, pojmowania życia ze wszystkich stron? Co tu zrobić? Zabierz moje życie, nie jestem lepszy od moich przodków.
Po pierwsze, jest to niesamowicie ważna informacja dla nas. Jezus powołuje się na Eliasza, więc przypomnijmy i o tym momencie życia Eliasza. Dlaczego? – Dlatego, że to zblazowanie, zdołowanie, ta chęć odebrania życia, którą wyraża w pragnieniu skierowanym do Pana, obnaża jego kondycję, prawdę o tym, że to Bóg zbawia.
Można się tak zachłysnąć wiarą, wyobrażeniem o własnej pobożności, swoją bliskością z Jezusem, że kompletnie nie rozumie się tego, że On rzeczywiście działa i zbawia, że ja potrzebuję zbawienia. Można się tym zachłysnąć. Tak robi Eliasz.
Po drugie mówi: nie jestem lepszy od moich przodków… A kto ci w ogóle nagadał, że ty masz być od kogoś lepszy? Kogo ty słuchasz?
Warto sobie stawiać takie pytania w chwilach zblazowania, bo wówczas wychodzą z nas demony i niechże w końcu wyjdą. Wychodzi z nas coś, co z jednej strony może nas przerazić, bo pokazuje naszą niewierność, pustkę, ale z drugiej strony może być niesamowitą okazją do tego, żeby wreszcie dać się Bogu zdobyć tam, gdzie jest najgłębiej, a nie od strony fajerwerków, pokazu wobec żony, męża, rodziców, dzieci, parafian, księdza, wspólnoty – dać się zdobyć tam wewnątrz tak, jak się to dokonuje. Jest to niesamowita okazja, żeby odkryć w sobie skarb.
Zróbmy kilka kroków, żeby trzymając się tematu, jakim jest wskazanie na obecność Eliasza, Jezusa, zbawienia tu i teraz, by zobaczyć, że Jezus powołując się na Eliasza, daje nam bardzo ważne wskazania. Eliasz w tym zdołowaniu nie jest pouczany przez Pana. Pan jest niesamowicie taktowny: daje mu czas, żeby się porządnie wyspał, najadł, napił. Umocniony tym posiłkiem szedł czterdzieści dni i nocy aż do Bożej góry Horeb. I tutaj – a jest to kluczowa scena – zostaje mu postawione pytanie: Co ty tu robisz, Eliaszu? Gdzie ty jesteś teraz, siostro, bracie? Jest to pytanie pełne pragnienia prawdy, która chce nas wyzwolić.
Odpowiedź Eliasza: Zazdrość mnie pożera o Ciebie, Panie Zastępów. Izraelici bowiem odrzucili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze, a Twoich proroków pozabijali mieczem. Ja sam pozostałem, a oni czyhają jeszcze na moje życie. Widzimy sposób działania Pana i słyszymy wersję Eliasza tu przedstawioną: Jestem sam jedyny, naokoło zepsucie, nikt mnie nie rozumie, tylko ja zostałem Ci wierny. Ale co mi z tej wierności? Nie jestem lepszy od swoich przodków... Po prostu jeden wielki bałagan, który nie pozwala dostrzec skarbu.
Ale Pan zdobywa także serce Eliasza. Przychodzi do niego w sposób, którego Eliasz by nie odkrył, gdyby nie to zdołowanie, gdyby nie spotkanie ze swoją nędzą. Kiedy wchodzi do groty, przechodzi potężny wicher rozłupujący góry i kruszący skały, ale Pana nie ma w tym wichrze. Po wichrze przychodzi trzęsienie ziemi, ale Pana nie ma w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi nadchodzi ogień, czyli Eliasz już powinien wyskoczyć i krzyczeć, ale Pan nie był w ogniu. Po ogniu przychodzi szmer łagodnego powiewu.
Cudowne jest to – co stało się też odkryciem z rekolekcji kapłańskich – że po każdym stwierdzeniu pojawia się: Pan nie był, a tutaj nie pojawia się żadne stwierdzenie. Gdy Eliasz tylko Go usłyszał szmer łagodnego powiewu, zasłonił twarz płaszczem. Mimo że nie bał się wcześniejszych zjawisk, wystraszył się łagodnego powiewu. I wychodząc stanął u wejścia do jaskini. Wówczas głos odezwał się do niego: „Co ty tu robisz, Eliaszu?” I Eliasz znowu przywołuje swoją piosenkę: Ja sam pozostałem, oni czyhają na moje życie.
Po tym zdołowaniu Eliasz zaczyna odzyskiwać wrażliwość na skarb, na obecność Pana. To ten sam Eliasz, na którego dziś powołuje się Jezus. Eliasz uosabiany w działalności Jana Chrzciciela – obecnego pośród ludu, ale odrzuconego.
Eliasz rozpoznaje Pana i słyszy słowa: Idź, wracaj tę samą drogą, na pustynie, a kiedy tam przybędziesz, namaścisz Chazazela na króla. Dostaje konkretne zadanie. Ale zwróćmy uwagę na stwierdzenie: Pozostawię w Izraelu resztę w liczbie siedmiu tysięcy tych wszystkich, których kolana nie zgięły się przed Baalem i których usta nie składały mu pocałunku.
Co to znaczy? – Eliaszu, nie jesteś sam. Zobacz, jak się zapętliłeś w swoich interpretacjach rzeczywistości, jak się skupiłeś na sobie, jak fajerwerki cię wypaliły, jak nie zauważasz skarbu. Zobacz, jest jeszcze siedem tysięcy ludzi. Naokoło ciebie jest wiele osób będących skarbami, których ty nie widzisz, bo jesteś zbytnio skupiony na sobie.
Na takiego Eliasza, na taką jego drogę powołuje się dziś Jezus.
Siostro, bracie, jesteśmy zaproszeni do tego, by zrobić z tego rozważania i spotkania ze słowem Pana realny użytek, żeby odkryć Jezusa, który chce nas – jak mówi dziś psalmista – odnowić i dać nam zbawienie. Dlatego módlmy się razem z psalmistą z odkryć naszego życia, które być może stały się udziałem tego rozważania: Odnów nas, Boże, i daj nam zbawienie. Powróć, Boże Zastępów, wejrzyj z nieba, spójrz i nawiedź tę winorośl. Chroń to, co zasadziła Twoja prawica, latorośl, którą umocniłeś dla siebie.
Daj nam, Panie, łaskę stanięcie przed Tobą w prawdzie, która wyzwala – nie teoretyzowania, szukania w tych rozważaniach jakiejś ciekawostki, ale motywów, pragnień do rzetelnej rozmowy z Tobą. Pozwól nam uznać, że potrzebujemy zbawienia w sposób gwałtowny, bo idziemy do przepaści w swoim znużeniu, zrezygnowaniu, w którym po prostu gnijemy. W swoim pragnieniu śmierci zapominamy o tym, że jesteśmy skarbem, że tylko Twoje oczy mają właściwe spojrzenie i że w Twoich oczach nabieramy blasku, że Twoja przychylność daje nam moc, a nie nasze odczucia, doświadczenia z innymi ludźmi. A może Pan Bóg „przyłożył” ci, droga siostro i drogi bracie, w ostatnim czasie tak, że odechciało ci się życia po to, żebyś wywalił przed Nim prawdę o tym, że potrzebujesz zbawienia, że masz nie skupiać się na sobie, na fajerwerkach, ale na Nim?
Może tak się stało. A może to rozważanie nie jest dla ciebie nic niewarte, było jak jedno z wielu. Może nawet nie miałeś się kiedy nad tym zastanowić. Cokolwiek się stało, porozmawiaj z Panem.
Ksiądz Leszek Starczewki