Co się dzieje z Janem? Czy mamy jakiś argument, żeby powiedzieć, że jest wielki? Wtrącono go do więzienia za wierność misji. Nie wycofał się. Wie, że mu grozi śmierć. On nie miał w sobie nic z dyplomacji. Kiedy widział króla, który ukradł żonę swojemu bratu, to mówił: Nie wolno ci mieć żony swojego brata. Mówił wprost. Jak zauważył, że ludzie wyczuli, że mogą wiele uzyskać – Jan Chrzciciel miał ciekawe kazania, mieszkańcy Jerozolimy biegli nad Jordan, ale zabrała się też grupa obłudników, faryzeuszy, którzy co innego mówili, a czymś innym żyli – stanął naprzeciwko nich i zawołał: Plemię żmijowe! Kto wam pokazał, jak ujść przed nadchodzącym gniewem? Siekiera już jest przyłożona do pnia. To jest kwestia chwili. Jak się nie nawrócicie, to nie liczcie na wiele. Tak cięty miał język.
W pewnym momencie, dowiadując się w więzieniu o czynach Jezusa, wysyła swoich uczniów do Niego z pytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? Co to za bohater? Zwróćmy uwagę na kilka rzeczy.
Po pierwsze, on się troszczy o swoich uczniów. Już nie może ich wiązać ze sobą. Wie, kiedy ma zejść ze sceny niepokonany. Ale zależy mu na tej ekipie, która została przy nim – na jego uczniach i dlatego ich posyła: Idźcie do Jezusa i zapytajcie Go.
Po drugie, on naprawdę mógł przeżywać jakąś ciemność, moment kompletnego opuszczenia. Mieli takie momenty prorocy i każdy, kto idzie za Bogiem, będzie miał takie momenty, kiedy Bóg pozabiera wszystkich przyjaciół naokoło, kiedy zostanie się samemu. Bóg robi to tylko w jednym celu: żebyśmy odkryli, że najbliższy sercu człowieka jest tylko Bóg. Tylko Bóg nie zawodzi. Ludzie zawodzą, a Bóg nie. Więc to jest drugi argument, świadczący o tym, że to nie jest ktoś, kto się sfrajerzył, kto stał się w tym momencie przedmiotem kompromitacji, ale to ktoś, kto trwa na stanowisku do końca. Zna swoje kompetencje.
Odpowiedź Jezusa jest tu też ciekawa: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie. I wymienia całą serię zjawisk, jakie się dokonują.
Przed uczniami staje wyzwanie. Jezus nie idzie po linii łatwizny. Jeżeli ktoś pyta Jezusa o coś, Jezus odpowiada, ale nigdy w Ewangelii nie odpowiadał tak, żeby kogoś zwolnić z myślenia, podać wszystko na tacy. Zawsze odpowiadał tak, żeby mobilizować jego myślenie. Ten, kto nie myśli, staje się pustym wyznawcą Chrystusa. Ten, kto nie myśli w swojej wierze i nie szuka, nie będzie miał podane na tacy. Choćby nie wiem ile Mszy św. zaliczył, choćby nie wiem jakie modlitwy odmawiał, jeśli nie szuka Boga, to może wpaść w pułapkę bycia faryzeuszem, który świetnie ustami wyznaje Boga, a w sercu go nie ma. Bóg żali się przez proroka Izajasza: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi – kulturalnych, ale tylko podanych przez ludzi.
A więc do czego Jezus wzywa uczniów Jana, którzy przyszli i pytają? – Rozejrzyjcie się wokół. Przed uczniami staje wyzwanie: Przemyśleć to, co widzą wokół i co słyszą ich uszy. Przemyśleć. Nie tylko odsiedzieć, jak manekin, jak mumia przed telewizorem, komputerem, jak mumia na Mszy św., tylko przemyśleć to, co Bóg mówi.
Wnikliwa obserwacja tego, co się dzieje, jest pierwszym miejscem doświadczenia obecności Boga Zbawiciela. Naprawdę nie trzeba wyjeżdżać do sanktuariów, choć jest to piękne. Nie trzeba szukać nadzwyczajnych sposobów, żeby spotkać Boga. Jeśli nie zaczniemy rozglądać się wnikliwie po naszym życiu i po tym, co się dzieje, można odbyć tysiące pielgrzymek, tysiące modlitw i na niewiele to się zda. Ta rzeczywistość i to, co się dzieje, najbliżsi mi ludzie, ci, którzy na mnie liczą i ci, za których jestem odpowiedzialny, ci, którzy nazywają się moimi przyjaciółmi, i ci, którzy są moimi nieprzyjaciółmi, bo kto nie ma nieprzyjaciół. Jezus mówi: Módlcie się za waszych nieprzyjaciół, bo przewidział, że będziemy mieć nieprzyjaciół. To jest miejsce, w którym Bóg do mnie mówi. Skoro odpowiada uczniom: Rozejrzyjcie się, to zaprasza również i nas: Rozejrzyjcie się po swoim życiu.
Jeśli nasze kontakty z Bogiem ograniczą się wyłącznie do świąt, to i poganie potrafią świętować. Myślę, że znacznie atrakcyjniej niż wielu z nas. Jezus odwołuje się do codzienności. Kiedy ją przeżywamy z ufną wiarą, kiedy uczymy się szukać Boga, to i w święta na Boże narodzenie nas skierują.
Swoją drogą, ciekawe, jak odpowiedzielibyśmy na pytanie: Wyobraźmy sobie, że wchodzi tutaj nagle ktoś z telewizji czy radia, przykłada nam mikrofon do ust i pyta: Co teraz widzisz Bożego w swoim życiu? Co cię naprowadza na żywy kontakt z Jezusem?
Można się rzeczywiście tak przyzwyczaić do tego, że w czasie Mszy św. jest tyle modlitw, tyle śpiewów, ksiądz gada, rozproszeń mnóstwo, że nagle okaże się, że zamiast spotkać się z Jezusem, znowu się z Nim minęliśmy. Odsiedzieliśmy, czy odstaliśmy swoje i to wszystko. Bóg ze swoimi łaskami aż kipi. On chciałby, żebyśmy naładowali nasze serca, żebyśmy wyszli z kościoła mocniejsi i radośniejsi, ale radością pełną, nie głupią. Ale wpadając w pułapkę kolejnej modlitwy, kolejnej pieśni, kolejnego kazania i wyłączenia myślenia, mijamy się. Jak Jemu musi być przykro, tak po ludzku. Przygotował się na maxa, ze wszystkich stron. Każda czynność liturgiczna niedzielnej Eucharystii naładowana jest łaską, mocą. Jeśli jest dobrze przeżywana, to znaczy z sercem otwartym, to człowiek doznaje umocnienia. Jeśli jest źle przeżywana, to się po prostu nudzi, zamula się.
Pytałem kiedyś w pierwszej klasie gimnazjum: Jak myślicie, dlaczego ludzie nudzą się na Mszy św.? Różne były odpowiedzi. Jeden chłopiec odpowiedział: Jak się ktoś w coś nie angażuje, to się nudzi. Trafione. Rzeczywiście tak jest.
Postawmy zatem pytania: Co Bożego dziś widzę w swoim życiu? Co mnie może naprowadzić na żywy kontakt z Jezusem?
Ważne są pytania, które mamy sobie stawiać. Dobrze by było, aby niektóre nas zaniepokoiły, tak jak te, które stawia Jezus po odejściu uczniów Jana: Coście wyszli oglądać na pustyni? To dopiero musiała być jazda. To dopiero musiało być pytanie: Ale coście wyszli zobaczyć? Tłum szedł, podziwiał Jana. Część się nawracała, robiła to, co mówił, a część tylko mówiła: Brawo! Ale wielki! Niektórzy mówili: Pewnie Mesjasz i guzik z tego wynikało. Przyszli, popodziwiali, popatrzyli i do chałupy.
Coście wyszli zobaczyć? – pyta Jezus. Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? No właśnie.
Na koniec. Po co mi to chodzenie do kościoła na Mszę św.? Po co przychodzę jako ksiądz, babcia, młody człowiek, jako mama, tato, mąż, żona? Po co? Najłatwiej powiedzieć: No jak to po co? Przecież to jest wiadome. Niekoniecznie. Po co przychodzę? Z czym chcę wrócić do domu? Ciekawe, czy moi najbliżsi rozpoznają we mnie człowieka, który spotkał Boga?
Przed męką Jezusa naciskała na Niego starszyzna, lud, arcykapłani, uczeni w Piśmie oraz Wysoka Rada i mówili: Jeśli ty jesteś Mesjasz, powiedz nam. Przekładając to na nasze realia: Jeśli jesteś, Boże, w moim życiu, to powiedz mi to wyraźnie. A co Jezus odpowiedział? Jeśli wam powiem, nie uwierzycie mi. Jeśli was zapytam, nie chcecie mi dać odpowiedzi.
Zatem jeszcze raz: Co Bożego widzę teraz w swoim życiu? Co mnie może naprowadzać na żywy kontakt z Jezusem?
Prośmy Boga, aby nie udało nam się uciec przed tymi pytaniami.
Ksiądz Leszek Starczewski