Dobre Słowo, 23.01.2014 r. – czwartek, II tydzień zwykły
1 Sm 18,6-9.19,1-7; Ps 56,2-3.9-10.12-13; Mt 4,23; Mk 3,7-12
Jezus, który nawet Słowa nie powie?
Wokół Jezusa ciągle coś się dzieje. Odkrycie mocy, w jakiej On działa, nie pozwala wielkiemu mnóstwu ludzi spuścić Jezusa z oczu. Ewangelista Marek podkreśla to, że szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Tłoczą się i cisną na Jezusa, bo wielu uzdrowił i z tego powodu wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, chcą się Go dotknąć.
Kościół uczy, że ta uzdrawiająca moc, w której Jezus działał w czasie swego ziemskiego posłannictwa, obecna jest teraz w sakramentach. To, co było widoczne u naszego Zbawiciela, przeszło teraz na Jego sakramenty (św. Leon Wielki). Nie ma mowy o jakiejkolwiek różnicy jakościowej między jedną a drugą. Obecnie w Kościele Jezus jest wciąż gotów do uzdrowień i to nie z jakiegoś „drugiego obiegu”, ale wciąż z pierwszej Ręki. Halooo! Przecież to ten sam Syn Boży działa w sakramentach Kościoła!
Niebywałe jest to, że moc Świętego Ducha aż „kipi” w sercach ochrzczonych, a jednak podejście do niej dzisiejszych słuchaczy Słów Pana, żałośnie rzadko zdaje się to potwierdzać. Co musiało się stać, gdzie coś pękło, że częściej nas jest usilne parcie na wszystko, tylko nie na Jezusa? To ważne pytanie. Prowokacyjnie można by dodać jeszcze i to: czy za mało mamy współcześnie jakichś chorób? Co takiego mogłoby nas przekonać, żeby z dystansu i chłodu, jakie często są naszą wizytówką, przejść do uporczywego tłoczenia się na Jezusa? I to takiego ścisku wokół Niego, który sprawi, że Pan będzie wręcz „zmuszony asekurować się przed nami” (Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli)?
Niewykluczone, że zmierzenie się z tymi pytaniami może stać się, dla wielu z czytających te słowa, inspirującą okazją do określenia powodów pewnych, co najmniej dziwacznych, zachowań. Jakich? No właśnie tych, które w niczym nie przypominają opisywanych przez dzisiejszy fragment Ewangelii. Chodzi przede wszystkim o takie życie religijne, z którego nic, poza smutnymi, bo martwymi schematami i zwyczajami, nie wynika. Gdy odkrywam to, że zachowuję się wobec Jezusa tak, jakby kompletnie nie miał mi nic do zaoferowania, nie dysponował żadną mocą Świętego Ducha, to Słowo może dziś właśnie chce mnie zaprosić do postawienia sobie konkretnych pytań.
Niemałą trudność mogą mieć osoby, które otarły się o jakieś uzdrawiające rekolekcje i potraktowały je jako jednoaktówki. Tak dużo się po nich spodziewały…, że aż głupio się teraz przyznać wobec siebie i Pana do rozczarowań czy obojętności. A jeśli już przyznają się do ostygnięcia wiary, to nie czynią tego, aby uznać ten stan za swą prawdziwą chorobę, ale „wysysają z siebie życie”, czyniąc z tego niekończące się pretensje i żale do Pana Boga. A nierzadko stosują to jako element szantażu i „dowód” na to, żeby sobie Go „odpuścić” i właśnie tym bardziej nie cisnąć się na Jezusa, aby się Go dotknąć! Jeśli tak jest, to – zauważmy – jak bardzo ktoś nas roluje! Kto? Duch nieczystego obrazu Boga! W świetle dzisiejszego fragmentu Ewangelii może to być nazwanie jednej z jego przebiegłych sztuczek!
Drugą z niech niewątpliwie jest samo pojęcie Syna Bożego. Tak duchy nieczyste, padając przed Jezusem, wołają w Jego stronę. Jezus surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały. U Świętego Marka powodem trzymania tego określenia jako sekretu mesjańskiego są błędne wyobrażenia o Mesjaszu, jakie rozpowszechniły się wśród ówczesnych ludzi. Niewątpliwie inną przyczyną jest stopniowe przygotowywanie ludzi do ujawnienia przez Jezusa swojej tożsamości.
Niemniej jednak – drążąc ten wątek – można jeszcze natrafić na pewne uszczegółowienie powodów surowości Jezusowego zakazu. Czasem mogą niejednemu z nas „przypaść do gustu” jedynie pogodne obrazki Pana. Chodzi o te, w których to Pan Jezus przychodzi i pogłaszcze, poprzytula tylko, pozwoli się oczywiście wypłakać i…- uwaga, uwaga! – Słowa nie powie. A jeśli przemówi, to w sposób, który dokładnie pójdzie po linii naszych przeczuć, oczekiwań i pragnień. Nic w nich nie naruszając. Na dodatek poprzykleja nam uśmiech do twarzy, poprawi samopoczucie i nie wezwie do radykalnej zmiany myślenia. A jeśli już wezwie, to oczywiście „po naszemu”. I wtedy już można wyznać wraz duchami nieczystymi: Ty jesteś Syn Boży! Może nam to grozić i z tego powodu dużej tu trzeba odwagi oraz czujności. Dlaczego? Ano dlatego, żeby - po pierwsze - nie zbyć tej kwestii; a po drugie nie wejść w nią tak, że poza oskarżeniem bądź usprawiedliwieniem siebie, nie wyniknie już konkretne, modlitewno-adoracyjne, zbliżenie się do Jezusa.
Panie, wokół którego i dziś ciągle dużo się dzieje, dziękujemy Ci za to, że wciąż jesteś pełen uzdrawiającej mocy Świętego Ducha. Zechciej zmiłować się nad nami, jakoś intensywniej w momentach, w których traktujemy Cię jak trupa bądź manekina, a nie jako Żyjącego Pana Jezusa Chrystusa!
Ks. Leszek Starczewski