Dobre Słowo 31.03.2014 r. – poniedziałek IV tygodnia Wielkiego Postu
Iz 65,17-21; Ps 30,2.4-6.11-13; Ps 130,5.7; J 4,43-54
Święte czy śnięte?
I bądź tu mądry, nadążaj za Jezusem… Raz mówi, że żaden znak nie będzie dany, oprócz znaku Jonasza, a dziś: Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie. Innym razem przestrzega przed Samarytanami, a potem opowiada o miłosiernym Samarytaninie i rozmawia z Samarytanką. Namawia, żeby uczyć się od Niego, bo jest cichy i pokorny sercem, a w innym miejscu wyznaje, że do gwałtowników należy królestwo niebieskie i tacy je zdobywają. Taa…
Ci, co chodzili za Jezusem, mieli niejeden raz twardy orzech do zgryzienia. Dziś rozgryza ten orzech urzędnik królewski. Pomaga mu w tym choroba syna. Właśnie przy jej „okazji” to, co słyszał o Jezusie, ma możliwość teraz zaprosić do swojego życia. A właściwie do ledwo tlącego się życia, dokładniej do umierania. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający.
Kiedy trwoga, to do Boga? Kiedy coś nam się nie zgadza w relacji z Panem, tak jakby się wykluczało, a może wręcz przeczyło tu sobie wiele rzeczy, to wtedy jest okazja, aby udać się z prośbą do Niego? Pewnie też. Nie znamy wcześniejszej historii życia urzędnika. Wiemy jedynie, że słyszał o Jezusie, a jego prośba może była z tych, że tonący brzytwy się chwyta. Bo to przecież urzędnik królewski, a Jezus jest Synem cieśli, o którym różnie się mówi. W każdym razie zareagował.
Urzędnik królewski nie przykleił się do dziecka, nie siedział przy nim i nie wspierał go w chorobie teraz, gdy usłyszał o tym, że Jezus przybył. Ruszył z miejsca, w którym syn mu umierał. Do Jezusa. Powiedział do Niego urzędnik królewski: „Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko”. Rzekł do niego Jezus: „Idź, syn twój żyje”. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem.
Nie dostał nic więcej, poza słowem: Idź, syn twój żyje. Nie zrobił też nic więcej, prócz wiary i w tył zwrot. No, połączył jeszcze wydarzenia i czas, w którym się wszystko rozegrało. Cała rodzina weszła wraz z nim na drogę wiary. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: „Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka”. Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: „Syn twój żyje”. I uwierzył on sam i cała jego rodzina.
Urzędnik królewski poszedł do Syna cieśli. Może i w nas pojawiła się pokusa traktowania siebie, nie wiadomo już jako kogo – bezdusznego urzędnika? Bo przecież tyle już słyszałem i czytałem o Jezusie. Tyle razy próbowałem wyjść i Go zaprosić. Ja? Tak bardzo obeznany ze słowem Jezusa mam być na tyle naiwny, aby jeszcze raz spróbować?
Uczepić się słowa bądź „sprzeczności”, jakie ono nierzadko wywołuje, to dla niejednego z nas wyzwanie, z którym może zwracać się dzisiejsza Ewangelia. Dając się poruszyć, jednocześnie trzeba też ruszyć się z prośbą do Pana, a nie w kolejną pielgrzymkę do świętych – a może lepiej śniętych – miejsc swoich najlepszych przekonań i życiowych doświadczeń. To pewnie też okazja, aby ta śnięta ryba, jaką często jesteśmy, mogła ożyć. Ożyje serce szukających Pana. Panie, mój Boże, z krainy umarłych wywołałeś moją duszę i ocaliłeś moje życie spośród schodzących do grobu.
Ksiądz Leszek Starczewski