Moje miejsce na świecie
Syr 51,13-14; J 15,11
Jeżeli ktoś naprawdę chce odnaleźć swoje miejsce w życiu – powiedzmy to odważnie – nie uda mu się to bez żywego kontaktu z Chrystusem. Panie Jezu, dziękujemy Ci, że nam o tym przypominasz, szczególnie przez życiorys św. Kazimierza królewicza. Jeśli do tej pory nie udało się nam znaleźć kogoś, komu można zaufać, jeśli jeszcze nie wiemy, kim będziemy w przyszłości, prosimy Cię, żebyśmy się tym nie zrażali, ale szli dalej i szukali swego miejsca, korzystając z Twojej pomocy, bo żyjesz pośród nas.
Jest takie powiedzenie, że nie od razu Kraków zbudowano. Nie od razu udaje się zdobyć przyjaciela, przyjaciółkę. Jeżeli ktoś kiedykolwiek próbował podjąć wysiłek, żeby znaleźć kolegę, to z pewnością wie, że nie jest tak, że popatrzy sobie na jakąś osobę i od razu jest ona jego koleżanką czy kolegą, ale wymaga to nieraz dość uciążliwych poszukiwań, a nade wszystko wymaga czasu. Znane powiedzenie: Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, też jest aktualne.
Żeby znaleźć przyjaciela, trzeba się natrudzić. Ale trzeba się także natrudzić, żeby odkryć to miejsce w życiu, w którym będzie się robiło to, co się kocha. Najważniejsze, żeby robić w życiu to, co się lubi. A żeby odkryć takie miejsce, też trzeba się natrudzić.
Sprawa byłaby pewnie o wiele prostsza, gdyby komputer po wpisaniu w wyszukiwarce hasła: Moje miejsce na świecie, wynalazł dla mnie na przykład bycie lekarzem, prawnikiem, informatykiem, a może siostrą zakonną, księdzem albo... (tysiące innych spraw).
Byłoby to o wiele prostsze, ale nie byłoby trwałe, to znaczy, szybko by minęło. Zaraz byśmy szukali czegoś innego.
Jeżeli człowiek chce się rzeczywiście w tym świecie odnaleźć, to powinien zacząć poszukiwania nie wtedy, kiedy skończy szkołę, ale już teraz.
Autor Księgi Syracydesa, z której pochodzi dzisiejsze pierwsze czytanie, przyznaje się do tego, że: Będąc jeszcze młodym, zanim zacząłem podróżować, szukałem jawnie mądrości w modlitwie – zaczął do modlitwy.
Dalej opowiada: U bram świątyni prosiłem o nią i aż do końca szukać jej będę. Przyznaje się, że prawdziwe szukanie mądrości, tego, co daje radość życia, co pozwala wydobyć ze swojego serca te pliki, w których jest dużo bogactwa, trwa przez całe życie, a nie tylko jeden raz.
Przyjaźń, w której nie szuka się nowych pomysłów, przestaje być przyjaźnią. Staje się przyzwyczajeniem, a przyzwyczajenie zabija przyjaźń. Jak ktoś się przyzwyczaił do swojej koleżanki, to już jej nie słucha: A, ona zawsze tak mówi... Jeżeli się ktoś przyzwyczaił do swojego kolegi, to już nic nowego nie odkryje, ciągle odgrzewa te same kawałki.
Autor Księgi Syracydesa wyznaje, że będzie szukać do końca. Przyznaje też, że choć poszukiwanie jest trudne, to sprawia, że serce wchodzi na bardzo wysokie obroty. Jest o wiele radośniejsze.
Drodzy młodzi, jeżeli rzeczywiście chcecie znaleźć to miejsce – a z pewnością chcecie – w którym będziecie szczęśliwi i trochę w szczęściu pomożecie innym – bo nie oszukujmy się, nie wszystkim da się pomóc, są osoby, które pomocy nie chcą – to mimo że to jest trudne, warto szukać, bo poszukiwanie daje dużą radość.
Kluczem do zrozumienia i odnalezienia tego, co daje w życiu prawdziwą radość, jest miłość. Trzeba kochać to, co się robi. Jezus mówi do swoich apostołów, że tak, jak Jego kocha Ojciec, tak On kocha tych, do których przychodzi. Kocha to, co robi. Kocha oddać życie.
Patron dzisiejszego dnia, św. Kazimierz królewicz, syn Kazimierza Jagiellończyka, też nie mógł odnaleźć swego miejsca w świecie. Miał piękny umysł. Jak zauważył kronikarz Jan Długosz: Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu. – Full wypas pamięci. Wykształcił się w taki sposób, że jako piętnastoletni chłopiec, witając w języku łacińskim przybysza z Wenecji – pewnego mądrego człowieka – dał popis wymowy. Przybysz zanotował w swoich kronikach, że tak piękną łaciną Kazimierz go przywitał.
Mało tego, był też wykształcony – jak to chłopak – w rzemiośle żołnierskim. Znał się na rzeczy. Pewnie nie miał żołnierzyków – tych z podstawką i tych bez podstawki : ). Może wasze pokolenie już nawet nie pamięta, że takie żołnierzyki kiedyś się zbierało i ustawiało się naprzeciw siebie dwie armie. Jedna armia to kulawe żołnierzyki, druga – żołnierzyki z podstawką. Zawsze wygrywały te, które miały podstawkę, wypasione w cały sprzęt: w pistolety, bagnety.
Kazimierz też się kształcił w sztuce wojennej. Był dzielnym wojownikiem i szukał swego miejsca w życiu. Odznaczał się wielką mądrością, a przy tym nie nosił się z tego tytułu, że jest synem króla – dziś powiedzielibyśmy: synem prezesa. – On jest synem prezesa, ma kasę, ma wszystko, to się będzie woził i nosił... – Kazimierz rozmawiał z każdym, jak z człowiekiem, i traktował wszystkich, jak ludzi.
Ojciec szukał dla niego miejsca. Zwolnił się tron węgierski, więc postanowiono, że Kazimierz na nim zasiądzie. Ale podniósł się ogromny bunt. Część wpływowych ludzi z ogromną kasą stanęła na czele tego buntu. Nie chcieli Kazimierza na króla. Wtedy on ruszył do boju. Ruszył – jak notują kroniki – z armią dwunastu tysięcy żołnierzy. Tak nawiasem mówiąc, jak ktoś myśli, że święty to ciapa, to ciapie nie daje się dwunastu tysięcy żołnierzy, żeby ruszył na wojnę.
Okazało się, że jednak Węgrzy nie chcieli go za króla. Kazimierz mocno to przeżył. Wrócił do Polski i zaczął się zastanawiać, co właściwie ma robić w życiu. Przy tym, cały czas pomagał innym i zachowywał się jak człowiek. Był bardzo życzliwy dla ludzi, mimo że przeżywał swojego doła. Aż przyszedł moment, że jego tato, Kazimierz Jagiellończyk, wyruszył na Litwę. Przez dwa lata syn opiekował się krajem jako królewicz. Kazimierz tak wypełniał swe obowiązki, że sława o tym, że jest dobrym, mądrym i bardzo pobożnym władcą, została wśród ludzi tak żywa, że w dość niedługim czasie po jego śmierci wniesiono petycję do papieża, żeby go kanonizować. Papież przysłał swojego legata, który zbadał, co się dzieje między ludźmi. Mówiono o Kazimierzu bardzo dużo i ciepło. – Jak o nas ktoś dobrze i ciepło mówi, to znaczy, że nie jest z nami tak źle. Gorzej, gdy inni zakrywają przed nami oczy: Rany, ten idzie, wszyscy tylko nie on...
O Kazimierzu dobrze mówiono.
Tak się stało, że ten, który miał przywieźć komunikat do papieża, umarł. Nastąpiły pewne perturbacje. Zygmunt I Stary jeszcze raz musiał wysłać prośbę do papieża. Wówczas ogłoszono Kazimierza świętym, czyli kimś, kto umiał odnaleźć się w życiu. Bo święty, to ktoś, kto szuka mądrości i odnajduje się w życiu. On także przechodzi przez porażki. Święty to nie ktoś, kto zawsze się uśmiecha. Uśmiecha się, kiedy trzeba, a kiedy trzeba, to płacze. Przeżywa nawet deprechę, tak jak przeżył ją Kazimierz królewicz.
Mamy niezłego patrona. Mówią, że to jedyny patron o imieniu Kazimierz. Więc, jeżeli modlimy się o to, żebyśmy i my znaleźli prawdziwego przyjaciela, przyjaciółkę, kolegę, koleżankę, kogoś, komu można trochę do ucha poopowiadać, z kim można pomilczeć, powyłupiać się, to módlmy się często przez wstawiennictwo św. Kazimierza królewicza. I nie myślmy, że przyjdzie nam to łatwo. Ale nie uważajmy też, że nie warto.
Chcę – mówi Jezus swoim apostołom – by radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. Żebyście cieszyli się pełnią życia. Nie powierzchowną radością – pozbijacie się z kogoś, gryps przez chwilę rozgrzewa, cieszy, ale później się wypala.
Jeżeli ktoś naprawdę chce odnaleźć swoje miejsce w życiu – powiedzmy to odważnie – nie uda mu się to bez żywego kontaktu z Chrystusem.
Panie Jezu, dziękujemy Ci, że nam o tym przypominasz, szczególnie przez życiorys św. Kazimierza królewicza. Jeśli do tej pory nie udało się nam znaleźć kogoś, komu można zaufać, jeśli jeszcze nie wiemy, kim będziemy w przyszłości, prosimy Cię, żebyśmy się tym nie zrażali, ale szli dalej i szukali swego miejsca, korzystając z Twojej pomocy, bo żyjesz pośród nas.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski