Ks. Mateusz Targoński
Ziarno słowa
Pozory mylą. Weźmy takie ziarno. Na pierwszy rzut oka: małe nic, nieposiadające żadnych możliwości, żadnych zdolności. A przecież wystarczy chwila refleksji by uświadomić sobie, jak wielki potencjał tkwi w takim ziarenku, jaka siła: nie tylko powstanie nowej rośliny, ale niejeden raz możliwość skruszenia skały, przebycia długiej drogi czy przetrwania nieludzkich warunków. Nic więc dziwnego, że Chrystus tak chętnie korzysta z obrazu ziarna w swoich przypowieściach. Dzisiaj ten obraz staje się źródłem prawdy o Bożym słowie.
1. Potęga Bożego słowa...
Tutaj również pozory mogą mylić: słowo jak słowo, przecież nic nadzwyczajnego, cóż właściwie mogłoby ono zdziałać!? A jednak: wystarczy popatrzeć na tysiące świętych, którzy przewinęli się przez historię Kościoła – duchowni i świeccy, mężczyźni i kobiety, męczennicy i wyznawcy przemienieni i poruszeni Bożym słowem potrafili dokonać rzeczy wielkich, rzeczy heroicznych. Wystarczy popatrzeć jaką drogę przebyło to słowo z niewielkiego terytorium Ziemi Świętej po najodleglejsze krańce świata, a w formie spisanej niezmiennie od wieków zajmuje pierwsze miejsce na liście wydawanych książek. Wystarczy popatrzeć jak żyje, rozwija się i przemienia ludzkie serca, mimo że wciąż jest niszczone i prześladowane, od czasów Starego Testamentu po dziś dzień. Po ludzku może się to wydawać dziwne i niezrozumiałe, ale przecież w świetle wiary i Bożego Objawienia nie jest to nic zaskakującego. Przecież nie na darmo Jezus korzysta z obrazu małego ziarna, by pokazać wielką tajemnicę słowa Bożego: pozornie bezsilnego, a w rzeczywistości obdarzonego niezwykłą potęgą. To samo ogłaszał Bóg kilka wieków wcześniej za pośrednictwem proroka Izajasza: „jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju (…) tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” (Iz 55,10-11). To samo przypomina chrześcijanom autor Listu do Hebrajczyków: „żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12).
2. ...wobec ludzkiej wolności
A jednak przy całej potędze Bożego słowa istnieje siła zdolna je powstrzymać: to człowiek. Jedyna istota na tym świecie zdolna uniemożliwić działanie Bożego słowa. Nie dlatego, że Bóg nie jest wszechmocny, ale dlatego że stwarzając człowieka dał mu niewyobrażalnie wielki dar: dar wolności. I gdy człowiek postanawia, korzystając z tego daru, odrzucić Boże słowo, to Stwórca na to pozwala – bo jest wierny wobec przekazanego człowiekowi daru wolności. I podobnie jak człowiek nauczył się chronić przed ulewą i przed śniegiem, tak – niestety – nauczył się również chronić przed Bożym słowem. Dzisiejsza przypowieść Jezusa pokazuje Boga jako siewcę niezwykle „rozrzutnego”, który nie szczędzi, nie skąpi swojego ziarna, sieje je wszędzie, tak aby każde miejsce na ziemi zostało obsiane, nawet wtedy jeśli pozornie nie rokuje ono nadziei na obfity plon: droga, skały, ciernie. Doskonale potwierdza to obraz przekazany nam przez Izajasza, porównujący słowo do śniegu i ulewy, które również spadają wszędzie, co – jak przypomniał Jezus w kazaniu na górze – jest kolejnym przejawem dobroci Boga, który „zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,45). Nie można więc powiedzieć, że Bóg skąpi łaski swojego słowa. Zresztą dzisiaj obecne jest ono niemal wszędzie: nie tylko w kościele podczas liturgii, nie tylko podczas katechezy, ale i wśród tak wielu spotkań, na półkach księgarni, w zasobach Internetu…
3. A co na to (moje) życie?
Musimy jednak pamiętać, że nauka Chrystusa, nauka Ewangelii, to nie jest jedynie teoretyczny traktat teologiczny, który ma nas czegoś nauczyć o Bogu i (być może) o ludziach. Ewangelia, Boże słowo, to słowo żywe, które ma przenikać nasze życie i nasze serce, osądzając pragnienia i myśli. Dlatego też nic nam nie dadzą rozważania o potędze Bożego słowa i ludzkiej wolności, jeśli dzisiejsza przypowieść nie stanie się dla nas bodźcem do uczciwej odpowiedzi na pytanie o moje w niej miejsce. I zanim każdy z nas podejmie próbę odpowiedzi na pytanie jaki rodzaj gleby stanowi moje serce, trzeba odpowiedzieć na pytanie o moje słuchanie Chrystusa – innymi słowy, czy w ogóle pozwalam ziarnu upaść na glebę. Z jednej strony mamy optymistyczne oświadczenie Jezusa: „szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą” (Mt 13,16), a z drugiej strony przywołana jest przestroga z proroctwa Izajasza, która spełnia się zgodnie ze słowami Zbawiciela: „słuchając, nie słyszą ani nie rozumieją” (Mt 13,13). Bo nie jest żadnym nadzwyczajnym odkryciem, że można słuchać, ale wcale nie słyszeć. Więcej niż pewne jest, że nikt z nas nie powie o sobie, że ma stwardniałe serce, stępiałe uszy i zamknięte oczy. Ale aby być uczciwym wobec Chrystusa i Jego przypowieści, trzeba nam sobie odpowiedzieć na pytanie o plon, o owoce tego ziarna. Jeśli rzeczywiście pozwalam Bożemu słowu upaść na glebę mojego serca, to gdzie są jego owoce? Nie chodzi tu jakieś ładne, okrągłe frazesy, ale konkretną odpowiedź: jaki konkretny plon przyniosło w moim życiu słowo z poprzedniej niedzieli? Jaki plon przyniosło w moim życiu słowo z ostatniej Mszy świętej nienakazanej? Jaki plon przyniosło w moim życiu słowo, które ostatnio sam przeczytałem na kartach Pisma świętego?