Homilia na Rocznicę Poświęcenia Kościoła 2018

ks. Artur Malina

Jakim jesteśmy Kościołem?

(1 Krl 8,22-23.27-30; Ps 84,3-5.10-11; 1 Kor 3,9b-11.16-17; Mt 16,13-19)

Dzisiejsza uroczystość poświęcenia kościoła jako budynku zachęca do postawienia tego pytania i szukania właściwej odpowiedzi. Poszukiwane pytania i odpowiedzi nie są oderwane od naszej egzystencji, lecz mają one nasze codzienne życie powiązać z prawdą o Kościele.

1. Różne odpowiedzi

Kiedyś na pytanie o to, czym jest Kościół, udzielano definicji katechizmowej: „Kościół jest to społeczność prawdziwych chrześcijan, to znaczy ochrzczonych, wyznających wiarę i naukę Jezusa Chrystusa, przystępujących do jego sakramentów i posłusznych ustanowionym przez niego pasterzom”. To określenie nie jest wystarczające. Nie tylko z powodu szkolnej formy i przez zamknięcie prawdy o Kościele w definicji właściwej dla dokumentów naukowych czy prawnych.

Kiedy Sobór Watykański II wypowiadał się o Kościele, nie posługiwał się abstrakcyjnymi słowami i wyrozumowanymi definicjami, ale figurami i symbolami, które znajdujemy w księgach Pisma Świętego. Jakie to są obrazy?

Główny dokument soboru o Kościele (Lumen gentium) odnosił do Kościoła następujące pojęcia: Izrael Boga, Królestwo niebieskie, Państwo, Miasto Boga, Jeruzalem niebieskie, Oblubienica Chrystusa, Matka wierzących, Pole Boga, Winnica Pańska, Owczarnia Chrystusa, Dom Boga, Lud Boga i Ciało mistyczne Chrystusa. Który z tych obrazów i porównań jest szczególnie bogaty w znaczenie? Gdy papież Paweł VI po soborze wyjaśniał znaczenie tych porównań Kościoła, wówczas pierwszą katechezę poświęcił w całości Kościołowi przedstawionemu jako dom Boga.

2. Budowla Boga

Właśnie wtedy Paweł VI przypomniał zdanie z dzisiejszego drugiego czytania: „Jesteście Bożą budowlą”, które można też przetłumaczyć: „Jesteście Bożym budowaniem” (1 Kor 3,9). Dla obrazu Apostoła papież znalazł podstawę w obietnicy Jezusa złożonej Piotrowi w czytanej dziś Ewangelii: „Zbuduję Kościół mój” (Mt 16,18); Na tę rolę apostoła wskazuje imię Piotr, nadane Szymonowi, które w języku greckim oznacza skałę.

To odniesienie do budowy pozwala dostrzec dwa wymiary Kościoła. W pierwszym ujęciu Kościoła jako domu Boga dominuje aspekt statyczny, o którym najpierw powiedział papież w serii pytań retorycznych, wskazujących na pozytywną odpowiedź:

„Czyż dom nie jest mieszkaniem? Czy nie mówi on o pewnym zaciszu domowym, o miejscu, gdzie cała rodzina się schodzi? O jakiejś wewnętrznej jedności, o przeżywanej i strzeżonej serdeczności? W zastosowaniu do wielości osób czyż ten obraz domu nie poucza nas, że wielość ta powinna kształtować wspólnotę, która powinna być jednością w miłości, w zgodzie, w tożsamości myśli i uczuć? Czyż mogłoby być inaczej, gdy chodzi o Kościół Chrystusowy przedstawiony jako dom Boży?”.

Zwróćmy uwagę na tę interpretację Kościoła jak domu w sensie przestrzeni kształtowania wspólnoty, która przeżywa jedność w miłości i zgodzie, w tożsamości myśli i uczuć.

3. Budowanie przez Boga

Drugie ujęcie Kościoła, zdecydowanie bardziej dynamiczne, potrzebne nam jest zwłaszcza w tym czasie, kiedy z jednej strony jest tyle krytyki pod adresem Kościoła widzialnego, instytucjonalnego, zaś z drugiej – nie brakuje też zamykania oczu na jego realne braki. Podobnie było zaraz po Soborze Watykańskim II, kiedy zaczęły pojawiać się wśród wierzących dwa przeciwstawne spojrzenia na Kościół.

Z jednej strony formułowano coraz donośniej postulaty zmian w Kościele, pochodzące od tych, którzy byli coraz bardziej zniecierpliwieni jego rzeczywistymi albo urojonymi brakami. Z drugiej strony odwoływano się do definicji Kościoła jako społeczności doskonałej i zupełnej. U jednych i drugich brakowało spojrzenia na Kościół oczami papieża Pawła VI, który, wychodząc z perspektywy biblijnej, widział w nim konstrukcję Boga:

„Porównanie z konstrukcją, z budowaniem nasuwa nam tyle innych rozważań. Kościół jest budowaniem «ciągle trwającym». Nie jest on konstrukcją wykończoną. Jest ciągle w trakcie wykańczania. Czyż aspekt ten nie przemawia do nas z historii Kościoła? Czyż nie mówi nam o nim rozwój Kościoła, rozwój urzeczywistniany przez Chrystusa Pana, jego prawdziwego budowniczego, i przez działanie Ducha Świętego? Czyż on nie ukazuje nam, że Kościół jest jeszcze niewykończony, że rośnie ustawicznie i że jego piękno objawia się w miarę, jak budowa nabiera kształtów, to znaczy w ciągu wieków?”.

Niech to nauczanie o Kościele, przekazane nam przez wielkiego papieża ostatniego soboru, pomoże nam miłować prawdziwie Kościół pomimo braków w nim, które tak naprawdę są tylko naszymi, ludzkimi brakami. Albowiem pozostając w Kościele, możemy usunąć te braki, przez to, że damy się użyć przez Boga budującego swój Kościół – damy się użyć jak kamienie, które będą pasowały do Jego projektu tej świętej budowy.

 

Homilia na XXX Niedzielę Zwykłą "B" (28.10.2018)

Ks. Mateusz Targoński

Szkoła modlitwy, szkoła nawrócenia

Jak trwoga to do Boga, mówi polskie przysłowie przypominając nam smutną – lecz niestety często prawdziwą perspektywę, że o Bogu „przypominamy sobie” wtedy, gdy w naszym życiu zaczyna dziać się źle, gdy przychodzi czas trudności, czas kryzysu. To wtedy stajemy się zdolni do wytrwałej i żarliwej modlitwy, gotowi do poświęcenia dla Boga czasu, często pełni wielkich i dobrych postanowień na przyszłość. Jednak, gdy sytuacja na powrót staje się spokojniejsza często zapominamy o tym, co przeżywaliśmy i obiecywaliśmy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób redukujemy Pana Boga w naszym życiu do roli złotej rybki spełniającej życzenia albo zakładu ubezpieczeniowego „na wszelki wypadek”. On sam jednak oczekuje czegoś innego a słowa, które wieki temu wypowiedział za pośrednictwem proroka Izajasza nic nie straciły na swojej aktualności: „Jestem ojcem dla Izraela, a Efraim jest moim synem pierworodnym”. Również dziś Bóg jest – i chce być – Ojcem swojego ludu.

Dzisiaj Ojciec za pośrednictwem Kościoła pokazuje nam przykład niewidomego żebraka Bartymeusza. Niewiele o nim wiemy: był żebrakiem, a więc w swoim życiu był całkowicie zależny od dobrej woli innych. Co więcej był niewidomy a to oznaczało, że pomocy innych potrzebował nie tylko w celu zdobycia środków materialnych, ale również w codziennym funkcjonowaniu. Nie mógł również zrobić nic, aby zmienić swoją życiową sytuację ukazaną jako przesiadywanie poza murami Jerycha, pięknego miasta palm – poza tętniącą życiem ludzką wspólnotą; przesiadywanie przy drodze – na marginesie ludzkiej społeczności. Sytuacja beznadziejna, w której jedyna jego własność – płaszcz, to nie tylko obraz jego statusu, ale również znak, że poza nim nie miał nic więcej – nawet nadziei.

A jednak przesiadywanie przy ruchliwej drodze prowadzącej do dobrze prosperującego miasta dawało mu ważny przywilej – mógł słuchać tego, co mówili przechodzący nieopodal niego ludzie. To stąd musiał zdobyć pierwsze – na pewno szczątkowe informacje – o tajemniczym Nauczycielu z Nazaretu noszącym imię Jezus. Plotki – jak zwykle – musiały być mocno przesadzone i wiele w nich było ludzkiej wyobraźni a czasem również złośliwości, ale wszyscy mówili o tłumach, które Go słuchały, oraz o cudach, których dokonywał. Dla Bartymeusza było jasne, że jeśli istniała jakakolwiek nadzieja na zmianę jego losu, to było nią spotkanie z Galilejczykiem, ale przecież nie mógł wyruszyć w drogę, aby Go odszukać – wszak był niewidomym żebrakiem. Pozostawało mu jedynie marzyć – a w głębi serca modlić się o cud: cud spotkania Jezusa. I tak Bartymeusz znalazł się „przy drodze” – bo przecież „drogą” pierwsi chrześcijanie nazywali swój sposób życia. „Przy drodze”, bo sam nie był w stanie iść drogą, której nie widział.

Można jedynie wyobrazić sobie, jak wielka nadzieja zapłonęła w sercu żebraka, gdy usłyszał od przechodniów, że Jezus z Nazaretu jest w Jerychu i – co więcej – wybiera się do Jerozolimy. To znaczyło tylko jedno: jego marzenie i modlitwa o cud spotkania Jezusa stała się rzeczywistością. Oczywiście nie mógł przypuszczać, że za kilka dni ten sam Nazarejczyk będzie płakał nad Jerozolimą, która „nie rozpoznała czasu swojego nawiedzenia” (Łk 19,44). On dostał swoją jedyną szansę i jeśli czegokolwiek był pewien, to tylko tego, że nie może jej zmarnować. I nawet tłum ludzi otaczający Nauczyciela nie będzie w stanie mu w tym przeszkodzić. Rozumiał, że czas modlitwy zanoszonej w głębi serca minął i teraz musi zacząć krzyczeć. Więc wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” – i nie był wcale zdziwiony, że kazali mu się zamknąć i pewnie byłoby to „rozsądne”. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!” – wołał, bo rozumiał w głębi serca, że sam na tę drogę wejść nie jest w stanie, że „nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga”. Krzyczał więc, chociaż słyszał przecież, że Jezus już go minął, już przeszedł dalej, ale wiedział też, że nie może teraz przestać, bo drugiej szansy nie będzie, bo Jezus już nigdy więcej tą drogą nie przejdzie.

„Wstań, woła cię” – usłyszał i podskoczył. Płaszcz – całe swoje bogactwo, wszystko co posiadał i kim był – zostawił, bo wiedział, że to nie ma już teraz żadnego znaczenia. Gdy usłyszał pytanie: „Co chcesz, abym ci uczynił?” w głębi serca chciał powiedzieć: „Panie, przecież to ja jestem niewidomy a Ty widzisz, Ty widzisz i dobrze wiesz, czego chcę”, na głos odparł tylko: „Rabbuni, żebym przejrzał”. I wydawało mu się, że w odpowiedzi usłyszał pytanie: „Na oczach tak ci zależy?” – i znów chciał powiedzieć: „Panie, przecież to ja jestem niewidomy a Ty widzisz i dobrze wiesz, że nie o oczy proszę”, jednak usłyszał tylko: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Wiara. Nie twoje wrzaski, nie twoja rozpacz ani beznadzieja, tylko wiara. Wiara, którą było słychać w twoim krzyku; wiara, którą Jezus widział w sercu niewidomego; wiara, którą Bartymeusz potwierdził chwilę później.

Przecież to „idź”, które usłyszał od Jezusa, greckie hypage, oznacza „idź sobie”, „idź do domu”, „wracaj” – mógł iść dokądkolwiek chciał, wszak odzyskał wzrok! Ale przecież zarówno on, jak i sam Jezus, doskonale wiedzieli, że to nie o oczy chodziło w tym rozpaczliwym wołaniu. Dlatego nie poszedł ani do Jerycha, ani nie wrócił po swój płaszcz, tylko „szedł za Nim”. „Szedł za Nim” dokładnie tak jak szli za Nim Jego uczniowie, jak szli Apostołowie. „Szedł za Nim drogą”, bo wreszcie mógł – Mistrz go zawołał. Nie musiał już siedzieć „przy drodze” jak do tej pory, zadowalając się jedynie jakimiś plotkami i strzępkami informacji, które udało mu się zdobyć od przechodzących ludzi. Teraz wreszcie spotkał Nauczyciela, Jezusa, Syna Dawida i mógł znaleźć się „na drodze” idąc za Nim – i wreszcie widząc sens swojego życia. A oczy? Teraz, gdy znalazł sens, drogę i Nauczyciela, to z nich również będzie w stanie zrobić dobry użytek.

Chrystus, nasz Arcykapłan – jak każdy „arcykapłan, spomiędzy ludzi brany, dla ludzi jest ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga”. Chrystus Arcykapłan przyszedł nie w sprawie leczenia chorób, bo gdyby tak było, to nie byłoby chorych chrześcijan. Chrystus Arcykapłan przychodzi „w sprawach odnoszących się do Boga”, abyśmy nie musieli bezsensownie siedzieć „przy drodze”, abyśmy mogli iść za Nim drogą, widząc tak, jak widzi Jezus.