Ks. Mateusz Targoński
Po co przyszedłeś, Jezusie Nazarejczyku?
„Człowiek jest tylko mocny w stosunku do drugiego człowieka – w pyskówkach, w przekomarzankach. Często opiera swoją wartość na materii, która przecież jak wiadomo – a to w górach tu najlepiej widać – jest po prostu tymczasowa. Zresztą jak i sam człowiek”. Zarówno te słowa jak i ich autor, śp. Tomasz Mackiewicz, od minionego weekendu są dość dobrze znane w całej Polsce. Małość człowieka względem ogromu świata, konieczność nieustannego zmagania się: z potęgą natury podczas zdobywania górskich szczytów, wcześniej z własną słabością podczas walki z nałogiem, to doświadczenia dobrze znane temu himalaiście. A jednocześnie trudno nie dostrzec w nich głębokiej symfonii ze słowami cierpiącego Hioba z dzisiejszego czytania: „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka? (…) Dni moje lecą jak tkackie czółenko, i kończą się, bo braknie nici” (Hi 7,1.6). Zresztą nie potrzeba aż tak radykalnego doświadczenia: każdy z nas – w takiej czy innej formie – doświadcza tej kruchości ludzkiego życia i nieustannego bojowania, znoszenia cierpień, pokonywania trudności, „niesienia krzyża”, jak mówimy językiem biblijnym.
W tym dość przygnębiającym obrazie iskierkę nadziei budzą najpierw słowa, które usłyszeliśmy przed Ewangelią: „Jezus wziął na siebie nasze słabości i dźwigał nasze choroby” (por. Mt 8, 17). W codziennym zmaganiu nie jesteśmy pozostawieni sami sobie, ktoś niesie razem z nami nasze słabości. I rzeczywiście, mogliśmy usłyszeć opowieść świętego Marka: o uzdrowionej teściowej Piotra oraz o „wszystkich chorych i opętanych” (Mk 1,32), których przyniesiono do Jezusa z całej okolicy. Wiemy dobrze, że nie jest to jedynie piękna historia z zamierzchłych czasów – nawet jeśli nie mamy takiego doświadczenia osobiście czy wśród najbliższych, to z pewnością niejeden raz mieliśmy okazję usłyszeć o uzdrowieniach i innych cudach dziejących się również współcześnie w imię Jezusa.
A jednak uważny słuchacz dzisiejszej Ewangelii mógł zwrócić uwagę na jeden szczegół, który w tym całym optymizmie może wydawać się niepokojący. Chociaż do Jezusa przynoszono „wszystkich chorych i opętanych” (Mk 1,32), to On jednak uzdrowił tylko „wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił” (Mk 1,34). Wielu, a więc nie wszystkich! Podobną obserwację można przeprowadzić również współcześnie – pomimo tak wielu cudownych uzdrowień wciąż olbrzymie ilości ludzi – także głęboko wierzących – chorują i cierpią. Może więc rodzić się klasyczne pytanie o rolę Boga wobec tak ogromnego cierpienia. Skoro „Jezus wziął na siebie nasze słabości i dźwigał nasze choroby” (por. Mt 8, 17), to dlaczego nie zabrał ich całkowicie? Dlaczego nie uzdrawiał wszystkich? Dlaczego wraz z pokonaniem śmierci na krzyżu nie zniknęły z tego świata cierpienia i choroby? Nie sposób chyba odpowiedzieć w sposób satysfakcjonujący na to pytanie, cierpienie w życiu człowieka na zawsze pozostanie tajemnicą. Chociaż „w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci” (Gaudium et spes 22), jak naucza Sobór Watykański II a za nim św. Jan Paweł II, to jednak wciąż „cierpienie należy do tajemnicy człowieka” (Salvifici doloris 31).
Dzisiejsza Ewangelia pozwala jednak rzucić odrobinę światła na tę wielką tajemnicę. Okazuje się bowiem, że Jezus nie przyszedł na świat, aby usunąć z niego cierpienie i ból. Jeśli zaczniemy czytać Ewangelię nie znajdziemy tam obietnicy życia bez zmartwień, cierpienia, kłopotów. Wręcz przeciwnie, jeżeli Jezus cokolwiek na tym świecie obiecuje swoim uczniom, to są to prześladowania z powodu Jego imienia. Czytając Dzieje Apostolskie, Listy św. Pawła i Apokalipsę św. Jana wiemy doskonale, że chrześcijanie pierwotnego Kościoła byli tego doskonale świadomi – i że słowa Jezusa wciąż się realizowały… To dlatego Apostoł Narodów pisze do Koryntian: „Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1Kor 15,19).
Dzisiaj w Ewangelii sam Jezus stawia sprawę bardzo jasno: nie przyszedł po to, aby uzdrawiać i wypędzać złe duchy. Czynił to, aby pokazać zwycięstwo nad złem, aby uwiarygodnić swoje słowa, aby wzmocnić wiarę i nadzieję, ale nie po to przyszedł. „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo po to wyszedłem” (Mk 1,38), mówi Jezus. Celem jego działalności nie jest usunięcie z tego świata wszystkich cierpień i chorób. Mówiąc językiem farmaceutycznym, to jedynie „skutek uboczny”, gdyż prawdziwy cel jest znacznie większy i znacznie wspanialszy. Nauczanie Jezusa, głoszenie Ewangelii, głoszenie Dobrej Nowiny, to przecież nic innego jak ogłaszanie zbawienia, a w konsekwencji prowadzenie ludzi do zbawienia. Nie zbawienia doczesnego, ale wiecznego, które On sam zdobył dla nas oddając swoje życie na Krzyżu, pośród nieludzkich cierpień.
Jezus wyszedł aby nauczać, aby głosić Ewangelię – również Jego uczniowie właśnie w głoszeniu Ewangelii stają się podobni do swojego Mistrza. Święty Paweł rozumiał to doskonale i dlatego mogliśmy usłyszeć dzisiaj w drugim czytaniu: „Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi bowiem, gdybym nie głosił Ewangelii” (1Kor 9,16). Ten obowiązek spoczywa na każdym z nas. Każdy z nas realizując ten obowiązek staje się podobnym do Jezusa: idącego i nauczającego. Ale również każdy z nas realizując ten obowiązek może mieć tę samą nadzieję, która towarzyszyła nieustannie świętemu Pawłowi na szlaku jego misyjnych podróży: „wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział” (1Kor 9,23). Udział w Ewangelii, a więc w zbawieniu – wiecznym zbawieniu.
Gdy o tym zapominamy stajemy się podobni do tego człowieka, o którym mówił Tomek Mackiewicz: silnego jedynie w pyskówkach, opierającego swoją wartość jedynie na materii, która jest tymczasowa. Uczeń Chrystusa w Nim, w Mistrzu dostrzega swoją wartość, wartość, która nie przemija. Ponieważ „ciało jest jak trawa, a cała jego chwała jak kwiat trawy: trawa uschła, a kwiat jej opadł, słowo zaś Pana trwa na wieki. Właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę” (1P 1,24-25), mówi także nam święty Piotr. To słowo, które nam ogłoszono jako Dobrą Nowinę, my mamy za zadanie nieść dalej i biada nam, jeśli o tym zadaniu zapomnimy.