ks. Tomasz Bąk
W Jego ranach jest nasze zdrowie
Wybudowano kiedyś dwie potężne kamienne cysterny na wodę. Od razu jedna z nich zaczęła się wywyższać nad drugą. Chciała być piękniejsza. Kiedy tylko pojawiła się na niej jakaś drobna szczelina, czy rysa, szybko dopominała się o naprawę. Nie mogła przecież uronić ani jednej kropli wody. Musiała być szczelna i doskonała, zachowując zawsze swoją pierwotną, wygładzoną formę. Druga cysterna nie troszczyła się zbytnio o siebie. Nie zabiegała o konserwacje i naprawy. Nie domagała się kosztownych inwestycji uszczelniających. Cieszyło ją kiedy do wyciekających kropel zlatywały się spragnione wody czerwone biedronki i kolorowe motyle. W powstałych maleńkich szczelinach i pęknięciach chętnie przyjmowała najpierw pojedyncze komórki zielonych glonów, później drobiny mchu, źdźbła trawy, a z czasem nawet gałązki kwitnących na wiosnę krzewów. Przylatywały owady, by zapylać kwiaty, które porastały cysternę, a później ptaki zaczęły wić na niej gniazda. Cały czas była zielona i kwitnąca. Cały czas dochodziło od niej radosne szczebiotanie.
Dwie cysterny: jedna pozostała idealnie gładka, zawsze szczelna, doskonale zatrzymująca wodę tylko dla siebie; druga popękana i poraniona, nie dbająca o siebie. Jedna niczym się nie różniła od otaczającego ją pustynnego krajobrazu; druga stała się na pustyni żywym ogrodem.
Tam, gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte (J 20,19). Hermetyczna wspólnota, szczelnie odizolowana od świata, zajęta sobą i strachem, który ją zdominował. A przecież to była niedziela wieczorem, dzień po szabacie. Piotr i Jan już byli w grobie i widzieli, że pusty (J 20,1-10), Maria Magdalena już spotkała Zmartwychwstałego w ogrodzie (J 20,11-18). Czy to nie wystarczy? Uczniowie się boją. Nie potrafią w tym wszystkim się odnaleźć. Są zdominowani strachem, tak jak człowiek, który mówi sobie: próbowałem ale nic z tego nie wyszło. Mam już tego dość. Dajcie mi święty spokój. Już raz się zakochałem, ale mi nie wyszło. Więcej nie dam się nabrać, nigdy już więcej nie spróbuję!
A Żydzi? Żydzi to nieznana przyszłość. Mogą zrobić wszystko. Mogą zostawić uczniów w spokoju, a mogą ich skazać na śmierć, podobnie jak Jezusa. Żydzi to strach przed nieznanym. Jak sobie damy radę? Co będzie – pytają młodzi ludzie – jeśli się pobierzemy i nic z tego nie wyjdzie? Co zrobimy, jeśli któregoś dnia dojdziemy do stwierdzenia: my się już więcej nie kochamy… wszystko między nami wygasło. Jak wtedy żyć? Boimy się owych „Żydów”- naszych wyimaginowanych obaw przed przyszłością. Zamykamy się coraz bardziej. Nie potrafimy podjąć decyzji na całe życie, na całą przyszłość.
Do zamkniętej i pełnej obaw wspólnoty przychodzi Jezus. W jednym momencie ta wspólnota staje się inna… jakby już nie ta sama: Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana (J 20,20). Skąd nagle ta radość? Ona pochodzi z zewnątrz i ma konkretne imię: Chrystus Zmartwychwstały. Tu psycholog nie pomoże. On będzie w stanie co najwyżej zdefiniować problem, ale drzwi nadal pozostaną zamknięte. Tu kolejne sesje i terapie nie dadzą efektu. Strach przed „Żydami” będzie ciągle dominował. Tu potrzeba Jezusa! On wejdzie mimo drzwi zamkniętych i przyniesie pokój! On obdarzy mocą Ducha Świętego! Ta moc nie pochodzi z nas. Ona jest darem Zmartwychwstałego - Tego, który do końca pokonał strach przed „Żydami”.
Ewangelista mówi, że Jezus Zmartwychwstały przynosi wspólnocie uczniów dwa dary. Pierwszy z nich to dar pokoju. Drugi to związany bezpośrednio z Duchem Świętym, dar przebaczenia. Cała droga Jezusa, całe Jego publiczne życie, naznaczone było przebaczaniem. Jezus przebaczał prostytutce, celnikom, grzesznikom. Teraz tego przebaczenia potrzebuje wspólnota uczniów. Oni też zawiedli. Nie byli lepsi od innych, przestraszyli się krzyża, a teraz w zamknięciu boją się Żydów. Potrzebują daru przebaczenia, wyzerowania „licznika” po to, by głosić Zmartwychwstałego i nieść dar przebaczenia innym. Kto doświadczył przebaczenia, będzie mógł przebaczać innym. Nieraz najtrudniej przebaczyć samemu sobie. Dlaczego taki jestem? Dlaczego znowu zawiodłem? Nie powinienem tego robić! Powinienem się wstydzić! Tak często utożsamiamy popełnione błędy ze swoją osobą. A przecież to, że się pomyliłem, nie musi wcale oznaczać, że jestem „pomylony”. Z pomyłek należy wyciągać wnioski, to prawda, ale nie można na pomyłkach się zatrzymywać. Trzeba iść dalej. Spotkanie ze Zmartwychwstałym to jasne ukierunkowanie „do przodu”. Jezus nie męczy uczniów pytaniem dlaczego? ile razy? z jakiego powody? Jezus przebacza i orędzie przebaczenia każe nieść innym.
Spotkanie ze Zmartwychwstałym to też dotknięcie ran. Przyjście Jezusa do uczniów nie jest oderwane od rzeczywistości. Prawda jest taka, że Jezus Zmartwychwstały jest tym samym Jezusem, który cierpiał. Przychodzi ze śladami po gwoździach i z poranionym bokiem. Tych ran trzeba dotknąć. Spotkanie z Jezusem Zmartwychwstałym ma być prawdziwe do bólu… ma być autentyczne i osobowe. Tu nie wystarczy spotkanie z jakąś ideą, tradycją. To, że inni widzieli nie wystarczy. Tomasz w swoim pragnieniu dotknięcia żywego Jezusa jest bardzo prawdziwy. Nie udaje. Nie zadowala się tym, co mówią inni. Chce sam zobaczyć i dotknąć. Jemu sama wiedza o Zmartwychwstałym nie wystarczy. Potrzebuje osobistego kontaktu, by powiedzieć: Pan mój i Bóg mój. Można wiedzieć wszystko o smaku wina, podawać nazwy winnych latorośli, z których zostało wytworzone, obszary i czas, w których zostało wyprodukowane. Nigdy jednak wiedza teoretyczna nie będzie tym samym, co jego skosztowanie. Można czytać najpiękniejsze powieści o miłości, ale nigdy nie będą one tym samym, co bycie zakochanym. Można bycie w Kościele ograniczyć do debaty nad kolorem i długością niedzielnych szat liturgicznych. Można latami się zastanawiać ile świeczek powinno stać na ołtarzu i czy Msza po łacinie lepsza jest od tej po polsku… Tylko, czy to wszystko po to, by rzeczywiście spotkać Jezusa?
Spotkanie z Chrystusem to potrzeba autentyczności „do bólu”, to zobaczenie swoich ran w świetle ran Zmartwychwstałego. Ktoś mnie nie akceptuje, odrzuca, upokarza? Czuję się opuszczony, zdradzony, potraktowany z niesprawiedliwością? Jezus doświadczył tego samego. Przeszedł tą samą drogą. Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku (J 20,27). Jesteś „popękany”, poraniony… boisz się, że inni tacy „szczelni”, poprawni, że tak ładnie wyglądają... Przecież nie o szczelność i hermetyczność tutaj chodzi. Przecież w Jego ranach jest nasze zdrowie (Iz 53,5). Popękana cysterna może stać się zielonym ogrodem. Jeden warunek tylko: Jezu, ufam Tobie.