ks. Zbigniew Grochowski
„…ale włos z głowy wam nie zginie.
Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21,18-19)
Zbliżający się koniec roku liturgicznego nastraja do zadumy nad wydarzeniami eschatologicznymi. Jakie jednak myśli i uczucia pojawiają się wówczas w ludzkim sercu? Spokój i radość? A może bardziej trwoga i przerażenie? Jak mamy się przygotować na przyjście Pana? Jak sprawić, by ten Dzień okazał się dla nas zwycięstwem?
1. Groza czasów ostatecznych
Nie tylko nasza intuicja, ale nawet prorocy (i sam Jezus Chrystus!), mówiąc o rzeczach ostatecznych, posługują się wyrazistymi, poruszającymi obrazami. Malachiasz – prorok dzisiejszego pierwszego czytania – porównuje ów Dzień do „pieca palącego”, którego płomienie nie pozostawią po sobie „ani korzenia, ani gałązki” (Ml 3,19). Ci, którzy sprawiali wrażenie bycia mocni jak „drzewa” (sugeruje to przywołanie motywu „korzenia” i „gałązek”), zachowają się w tym ogniu jak „słoma”. Podkreśla tym samym prorok ogromną moc płomieni, jakie pojawią się, aby dokonać swego dzieła. Precyzuje jednak Malachiasz, kogo dokładnie dotyczy zapowiedź zniszczenia: „wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę”; to oni będą spaleni jak słoma.
Także Pan Jezus, mówiąc o wydarzeniach eschatologicznych, nie szczędzi słów grozy. Zapowiada w dzisiejszej ewangelii liczne „wojny i przewroty”; „naród powstanie przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu” (Łk 21,9-10). Pojawią się także „trzęsienia ziemi”, „głód i zaraza”, a nawet „straszne zjawiska i znaki wielkie na niebie” (Łk 21,11). Towarzyszyć temu będzie pojawienie się fałszywych mesjaszy i proroków (Łk 21,8) oraz nastąpi prześladowanie Kościoła (Łk 21,12-17).
Pewnym historycznym wydarzeniem, symbolizującym czasy ostateczne, było zburzenie Świątyni Jerozolimskiej w roku 70 po Chrystusie. Słowa Jezusa ewidentnie nawiązują do tego faktu: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie pozostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (Łk 21,6). Doświadczenie nabyte choćby podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej uczy nas jednak, że niektóre kamienie (zwłaszcza te, stanowiące narożniki placu świątynnego) pozostały ostatecznie nienaruszone (z racji ich ciężaru i trudności w usunięciu z właściwego ich miejsca). Nie przeczy to jednak prawdzie, tkwiącej w słowach Chrystusa: zastosowana przez Niego hiperbola (a więc figura retoryczna, zwana po polsku „przesadnią”) podkreśla ogrom katastrofy dnia ostatecznego: nikt, kto zasłużył na karę, nie uchroni się od zniszczenia.
2. Nie wszyscy jednak owego Dnia muszą ucierpieć
Zarówno Jezus Chrystus, jak i prorok Malachiasz, kończą swoje zapowiedzi dnia ostatecznego nakreśleniem obrazu optymistycznego, dającego otuchę tym wszystkim, którzy stoją po stronie Boga. Odnajdujemy w pierwszym czytaniu następujące słowa: „A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach” (Ml 3,20a). W ewangelii natomiast czytamy: „Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21,18-19). Nie musi zatem eschatologia oznaczać samej tylko grozy; kto postępuje sprawiedliwie i czci imię Pana, kto wytrwa wiernie w Chrystusie – może się spodziewać uzdrowienia, wyzwolenia, zwycięstwa owego dnia ostatecznego. Uczniowie Jezusa będą wówczas (jedynie) świadkami pełnego grozy „rozliczenia się” Boga z tymi, którzy czynili nieprawość i wyrządzali innym krzywdę.
3. Jak przygotowywać się na przyjście Pana?
Wizja końca świata może, mimo wszystko, rodzić przerażenie wobec nadchodzących dni. Ale, patrząc na to zagadnienie z drugiej strony, można odebrać wrażenie, że wydarzenia zapowiedziane przez Chrystusa, dokonują się tak naprawdę nieustannie na naszych oczach. Dzięki szybkiemu przepływowi informacji niemal natychmiast usłyszymy o coraz to nowych konfliktach między ludźmi, o kataklizmach, o kryzysach, czy także nawet o niezidentyfikowanych zjawiskach w naszym kosmosie. Trzeba jednocześnie uczciwie przyznać, że działo się tak już od zawsze, a na pewno na przestrzeni ostatnich 2000 lat. Można zatem stwierdzić, że zarówno nasi przodkowie, jak i my sami – zwłaszcza od momentu przyjścia Chrystusa na ziemię – żyjemy już teraz w czasach ostatecznych! Już teraz przeżywamy tzw. „eschatologię zrealizowaną/obecną”, bo już teraz, wraz z naszym opowiedzeniem się „za lub przeciw Chrystusowi”, decydujemy o naszym wiecznym losie.
Powyższe twierdzenie nie neguje oczywiście tezy o „eschatologii przyszłej”. Nadejdzie przecież w końcu dzień, kiedy Chrystus powróci w swej chwale na ziemię. A wówczas nastąpi potwierdzenie ludzkich wyborów: sprawiedliwi staną się dziedzicami Bożej chwały, niegodziwi zostaną ukarani. Kiedy jednak to nastąpi? „Tego nikt nie wie..” (por. Mk 13,32; Mt 24,36).
Jak zatem przeżywać swój czas pomiędzy „już i jeszcze nie”? Pomiędzy obecnym przeżywaniem „początku czasów ostatecznych” a „ostateczną ich realizacją”? Odpowiedź daje nam św. Paweł w dzisiejszym drugim czytaniu.
Odpowiadając tesaloniczanom na stawiane przez nich pytania dotyczące paruzji (= powtórnego przyjścia Chrystusa w chwale), zachęca św. Paweł do tego, aby nie zwieszać swych rąk w bezczynnym oczekiwaniu na Jezusa, lecz – na wzór samego apostoła, „utrudzonego w pracy i zmęczeniu, dniem i nocą” (2 Tes 3,8) – podejmować odpowiedzialność za swoje obowiązki, biorąc się uczciwie za realizację swojego życiowego powołania. „Kto nie chce pracować, niech też i nie je” (2 Tes 3,10); te słowa nie postawiają złudzeń, iż chrześcijanin, choć nieustannie stara się być przygotowanym na przyjście Pana, a tym samym, w pewnym sensie, wygląda wciąż ukradkiem, czy przypadkowo nie nadchodzi już Dzień Pański, nie jest osobą bezczynną. Życie w czasach eschatologicznych wiąże się z systematyczną pracą, nieustanną służbą Bogu i ludziom, bo także ona ma znaczenie w „torowaniu” drogi dla przychodzącego Chrystusa. Świadomi zawodności ludzkich planów, nie możemy jednocześnie zaprzestać pracy na rzecz Królestwa Bożego, którego pełnia ukaże się wraz z pojawieniem się Syna Człowieczego w chwale.
4. Moje przeżywanie eschatologii – Aplikacja
Przywołując prawdę o „eschatologii zrealizowanej/obecnej” oraz tej „przyszłej”, zastanowię się, jak wygląda moje oczekiwanie na przyjście Pana:
-
Czy sumiennie wypełniam moje obowiązki stanu? Jakim jestem małżonkiem/-ką, ojcem/matką, księdzem, siostrą zakonną, osobą konsekrowaną (albo prowadzącą życie samotne z racji poświęcenia się w służbie drugiemu człowiekowi)?
-
Czy myśląc o końcu świata przeżywam wewnętrzny strach i niepokój, czy też raczej pogodę ducha i radość? Uczucia te mogą stanowić „papierek lakmusowy”, ujawniający stan mojej gotowości na spotkanie z Chrystusem. Niepokój oznacza być może brak czystości mojego serca, przywiązanie do grzechu itp., albo (przynajmniej) brak wydoskonalenia się w miłości (bo ona „usuwa lęk”; por. 1 J 4,18).
-
A mój sposób planowania przyszłości: czy potrafię zachować należyty dystans do tego, co zamierzam robić, świadom, że „parą tylko jestem” (por. Jk 4,13-15) – a więc w każdej chwili mogę umrzeć – lub że każdego dnia i w każdym momencie może przyjść na ziemię Chrystus?
-
Czy, w konsekwencji, słowa „przyjdź Królestwo Twoje” z modlitwy „Ojcze nasz”, stanowią treść mojego życia (lub też tylko powtarzam je automatycznie/rutynowo, nie zastanawiając się nad ich sensem)?
Niech dzisiejsza liturgia słowa skutecznie przygotuje nas na zbliżający się okres adwentu, a przede wszystkim na nowo uświadomi, że nieustannie żyjemy w czasach ostatecznych.